730 dni wspólnego szczęścia i pasji

fot. Emilia Marchewka - Górecka
"Krystian, dziwnie się czuję. Zbierajmy się na porodówkę. Sprawdźmy lepiej ten dziwny ból w dole brzucha..." - powiedziała moja żona Agnieszka w jeden z upalnych sierpniowych dni, a miało już się ściemniać. Jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Z racji, iż torba szpitalna od niemal tygodnia była przygotowana w szafie w przedpokoju, spakowaliśmy się czym prędzej do naszego małego, zwinnego auta i gnaliśmy ile sił i paliwa w baku, aby jak najszybciej dotrzeć do jednego z wrocławskich szpitali.

Bach! Wbijamy na oddział położniczy i....cisza. Nikogo nie ma. Nikt nie się nie odzywa. Szukam lekarza, pielęgniarki jakiejś... Jest! Wyłonił się z jednej z sal, niczym potwór z Loch Ness doktor w białym kitlu, z uśmiechem i stoickim spokojem na twarzy. Szybko opowiadamy jak sprawy się mają i jest decyzja! KTG! "Pani się tu położy, zobaczymy co z tego będzie" - powiedział doktor. Poleżeliśmy około godziny podłączeni do aparatury... Spędziliśmy czas na rozmowie i próbie rozluźnienia atmosfery. Drobne żarty i śmieszne opowieści wypowiadałem szybko, bez namysłu, w pustej i rozbrzmiewającej echem sali. Wyniki KTG wskazały decyzję - "Musi Pani zostać w szpitalu. Skurcze są, ale na razie Pani nie rodzi. Mąż może jechać do domu". Po krótkiej rozmowie i analizie, tak się stało. Z bólem serca wracałem sam do domu... bo przecież jak to...?! miałem być przy porodzie córki! A jak mnie poród ominie??? A jak stanie się coś złego?! Tej nocy oboje nie spaliśmy, ani ja, ani moja żona. Jak się później okazało, takich trudnych i przepłakanych nocy było aż...siedem!

Siedem dni czekaliśmy na moment przyjścia na świat naszej córki. 3 września o godzinie 5:30 zadzwonił telefon... "No to ja. Możesz przyjeżdżać, jestem na sali. Zaczęło się." - powiedziała cichym głosem moja Aguś. Zrywam się z wyra, jadę! Lecę, cisnę gaz w Skodzie ile się da! Dojechałem, parkuje auto, wchodzę do środka. Opłacam poród rodzinny, sala przygotowana - można rodzić. Godziny mijają... Aguś cierpi... "Zrobisz mi kisiel?" - zapytała. "No jasne! Idę". Zrobiłem truskawkowy (podobno sił dodaje, tak w szkole rodzenia mówili), wracam do sali. Pojawiły się komplikację... "Tętno dziecka spada, trzeba zrobić cesarskie cięcie" - informacja, która nieśmiało od tłumu lekarzy na sali do nas dotarła... Od tego momentu każda minuta biegnie dla nas nie ubłagalnie wolno. 

Pozostałem w sali obok, przez szybę wszystko widziałem. Widziałem jak lekarze i pielęgniarki przygotowywali salę, łóżko no i oczywiście moją dzielną żonę. Siedzę i czekam... 11:20 wybiła na szpitalnym zegarze... Nagle słyszę krzyk i jęk zarazem! To moja Aguś w momencie, kiedy to małe, ludzkie cudo zostało wyjęte spod jej serca...
"Ale dlaczego dziecko nie płacze...?" - przeleciało mi przez głowę. Podnoszę się z krzesła, widzę położną jak niesie naszą mała córeczkę na rękach. Ale jest cisza... Zero płaczu... tylko moje łzy i zaciśnięte pięści oparte nerwowo pod brodą. Położne we dwie już zaczynają oklepywać tą małą istotę, rurkę plastikową do tych małych usteczek wpychają, "No dalej Malutka! Ale się opiłaś..." - przebąkiwały. Moje uczucie strachu i grozy w tych momentach jest nie do opisania...
Po kilku minutach, JEST! Płacze! Trzecia położna, która całą tą sytuację próbowała zasłonić mi swoim ciałem i kitlem szpitalnym, puszcza mnie bliżej i już ją widzę!!! Moją małą kruszynkę!
Patrzy się na mnie swoimi niebieskimi oczami i potulnie kwili, zawinięta w żółty rożek na którym uśmiechnięte misie skaczą po niebieskich chmurkach. Spędzamy ze sobą czas, trzymam ją na rękach i idziemy do mamy. Jesteśmy razem kilka chwil: śmiejemy się i całujemy nawzajem. Obiecujemy sobie, że nigdy nie damy jej zrobić krzywdy! Takie obietnice składałem sobie w duchu jeszcze przez kolejnych siedem dni spędzonych w szpitalnych murach w sali z inkubatorami - tyle musieliśmy czekać, do powrotu do domu we trójkę.

fot. Emilia Marchewka - Górecka
730 dni minęło od tej pamiętnej chwili. 730 dni musiało upłynąć, abym mógł to wszystko na spokojnie opisać i przypomnieć w drugie urodziny Blanki. Nasz poród nie obył się bez przygód, jak całe nasze życie :)
Każdego dnia doświadczam czegoś nowego jako tata :) Codziennie widzę postęp, słyszę nowe słowo, jestem świadkiem innego zachowania naszej córki (nie zawsze jest to tylko zachowanie na 5+, ale i do tego można się przyzwyczaić i zrozumieć, że i tak czasami musi być...). Codziennie staję się coraz bardziej świadomy szczęścia, które posiadam, a cała moja biegowa pasja i hobby przekłada się na racjonalny sens nauki dobrych, sportowych wzorców już od najmłodszych lat. To co wymyśliłem dokładnie 2 lata temu we wrześniowy wieczór, kiedy Blanka była razem z mamą w szpitalu, a ja postanowiłem iść odreagować i pobiegać. Te myśli i energia, które wtedy poczułem trwają do dziś i umacniają się, kiedy zakładam buty i pcham biegowy wózek z moją mała Księżniczką. Wiem, że te wszystkie kilometry, zawody i maratony mają sens... To wszystko dla nas!

2 lata miłości i szczęścia! 2 lata przygód i pasji! <3
Dziękuję!

ZabieganyfitTATA


Zawsze uśmiech :)



Komentarze

  1. Dzielna mama tata no i mała Blaneczka!!! Juz dwa latka jak ten czas leci!!!duzo zdrowia!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy dzielni :) Czas biegnie bardzo szybko, dlatego trzeba cieszyć się każdym dniem! :) Dzięki za życzenia :) Pozdro!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty