Biec ile sił w nogach - 35. PKO Wrocław Maraton cz.1


Jest! Po długim, ciężkim tygodniu nareszcie nastał długo wyczekiwany, wrześniowy weekend! Weekend, który miał mi dać upragniony, życiowy wynik na królewskim dystansie 42 km i 195 m podczas udziału w 35. PKO Wrocław Maratonie. Jak się później okazało, moje wcześniejsze przeczucie, że nie obędzie się bez walki i niespodzianek na trasie było trafne i tak bardzo prawdziwe...

Tydzień przedmaratoński upłynął pod dyktando lekkich treningów, zbilansowanej diety (obfitej w węglowodany), pracy zawodowej i opieki nad córeczką - czyli standardowe aktywności tatuśka, który stara się być w formie i spełniać wymagania współczesnej głowy rodziny :)
Sobotni poranek to gonitwa z czasem, walka z odkurzaczem, zmagania z obiadem dla Blanki - generalnie sprzątanie na całego, bo mama w pracy! W końcu udało mi się dojechać do miejsca zwanego Miasteczkiem Maratońskim, czyli do obszaru Stadionu Olimpijskiego - to zdecydowanie serce tego maratonu! W tym roku biuro zawodów było już czynne w piątkowe popołudnie, całą sobotę i niedzielę od godz. 5:30 do godz. 8:00 przed samym maratonem. Podczas wydawania pakietów startowych których skład był jak zawsze bardzo obfity, amatorzy przebierania nogami, mogli zwiedzić i nabyć wszelkie niezbędne biegowe gadżety w strefie EXPO.

Również w sobotę działy się chwile historyczne, gdyż ok. godz. 18:00 przy zachodniej części Stadionu Olimpijskiego, odsłonięty został 42,2 cm krasnal Biegajło, którego imię wybrali internauci w głosowaniu :) Chwile później, otwarte zostało Muzeum Maratonu Wrocławskiego z racji 35-lecia tej imprezy. Po zwiedzeniu całego gmachu, zobaczeniu krasnala i nabyciu kilku żeli energetycznych, wróciłem do domu, aby przygotować się spokojnie na niedzielny bieg główny...

Niedziela, dzień startu... Budzik ustawiony na godz. 5:30...dzwoni! "Wyłącz szybko, bo dziecko się obudzi!" - usłyszałem od żony :) "Ok, już wyłączam. Jeszcze 5 minut i wstaje..." - odpowiedziałem i przekręciłem się na drugi bok. Jak widać nawet start w maratonie nie pomógł mi w niezaspaniu!:)
Zerwałem się z łóżka o 6:15! "Fuck! Ciekawe jak teraz dojadę, skoro trasę zamykają o 7:00!? Brawo mistrzu!" - chodziło mi po głowie... Zrobiłem kawę w termos, przygotowałem szybkie kanapki z masłem orzechowym, wziąłem torbę na plecy i w drogę!
Objazdami udało się dotrzeć do celu. Gorąca kawa i chleb z masłem orzechowym smakowały cudnie
przy rytmach Kamila Bednarka ("Poczuj luz") w mojej Skodzie :) Wciąż obmyślałem taktykę finalną na bieg - "pamiętaj, zacznij powoli, nie spiesz się" - powtarzałem.
O 8:00 wybrałem się w pełnej gotowości pod wizualizację trasy blisko linii startowej, tam umówiłem się z chłopakami z mojej drużyny - Perła Team!
Krótka rozgrzewka, wymiana zdań na jakie czasy biegniemy, jak nasza aktualna forma i już w głośnikach rozlegał się nawołujący głos spikera, aby ustawiać się w wybranych przez siebie wcześniej strefach startowych. Ja w momencie zapisów, do sprawy podszedłem oczywiście bardzo ambitnie i wybrałem zieloną strefę startową, czyli czas między 3:41 h a 4:00 h.

Stanąłem na starcie... Zazwyczaj w tym momencie można zaobserwować różne zachowania biegaczy...zależne od człowieka, biegacza :) Jedni patrzą w siną dal i myślą o niczym, drudzy słuchają głośnej muzyki i naładowani nieposkromioną energią wykonują ostatnie elementy rozgrzewki, a jeszcze inni, prowadzą dialog typu: "No...ale mi się nie chce...Weź se pomyśl, że teraz 4 godziny biegania". Ci ostatni wywołują zawsze falę biegowych uśmiechów :)
W moim przypadku chwile przed startem upłynęły jak zwykle... myśl o tym, że biegnę dla siebie, dla rodziny, dla przyjaciół...że muszę osiągnąć swój cel! Celem była poprawa wyniku z ubiegłego roku, który finalnie udało się poprawić...

Odliczanie... Poszli! Ruszyły wózki! Ludzie o stalowych mięśniach, którzy całe trudy maratońskiej trasy obalają własnymi rękami! Wielcy ludzie, wielcy sportowcy! Za nimi rusza elita. W elicie oczywiście zwycięzcy Kenijczycy oraz pozostali biegacze, którzy 42, 195 km pokonują w nieco ponad 2 godziny. Po elicie każda ze stref czasowych. Ruszyłem i ja! Rozpocząłem ostro, bez ogródek. Tempo ok. 5:00 min/km. Wraz z innymi maratończykami, wybiegam na centralne ulice pięknego Wrocławia. Kilometry mijają, w mojej głowie przewija się tylko jedna myśl: "Dobrze idzie! Nogi podają, oddech lekki...ale zwolnij, przecież to nie półmaraton!" i tak w kółko.

Czekałem do 12 km... Od startu w mojej podświadomości widziałem dwie cyferki składające się w liczbę 12! Tam właśnie miały czekać na mnie moje ukochane dziewczyny. I tam stały :) Biegłem blisko prawego krawężnika, żeby ujrzeć moją żonę i córkę. Podbiegłem do dziewczyn, dałem buziaka, usłyszałem "Dawaj tata!" i pognałem dalej, ile sił w nogach! Biegłem w tempie na czas końcowy 3 h i 45 min do 20 km... od tego momentu sprawy nieco uległy zmianie...

c.d.n...

ZabieganyfitTATA

Komentarze

Popularne posty