43 minuty walki - 5 Dziesiątka WROACTIV 2018



W kalendarzu upłynęło dokładnie 6 dni od ostatniego szybszego biegania... W odróżnieniu od tygodnia w którym startowałem w biegu Tropem Wilczym, w tygodniu przygotowań do 5 Dziesiątki WROACTIV, codzienne życie układało się nieco przychylniej i z dużo większą nutą przyjaźni spoglądało w moją stronę: córka zaczęła ponownie przesypiać całe noce i całkowicie wyzdrowiała (złagodniały również objawy buntu dwu i pół latka!), co wpłynęło zdecydowanie niekorzystnie na mnie oraz mój organizm w dniu pierwszego startu w tym sezonie... Na szczęście tym razem było inaczej :)

Dodatkowo, po stosunkowo nie udanym dla mnie biegu na Stadionie Olimpijskim (mimo poprawy życiowego rezultatu o kilka sekund), gdzie nie udało mi się zejść poniżej upragnionej granicy 45 minut na dystansie 10 km postanowiłem, że w tygodniu startu w 5 Dziesiątce WROACTIV zmodyfikuję nieco mój plan treningowy i wplotę do niego kilka dni odpoczynku oraz postawię na rolowanie mięśni (w końcu roller, który dostałem w prezencie musi być częściej używany aniżeli tylko po górskich harcach :)) - jak się później okazało, było to trafne posunięcie... ale po kolei :)

Organizacja, trasa, pakiet startowy

Dziesiątka WROACTIV to bieg rozgrywany na Wrocławskich, asfaltowych ulicach nieopodal Stadionu Miejskiego już po raz piąty, organizowany przez Fundację WROACTIV - ja w tej imprezie miałem zaszczyt wystąpić drugi raz, po rocznej przerwie w 2017 roku. W ramach tegorocznej edycji rozgrywane zostały również: Mistrzostwa pracowników naukowych uczelni wyższych oraz przeprowadzona została klasyfikacja drużynowa.

Obsługa w biurze zawodów była nienaganna i sprawna, wydawanie numerów oraz pakietów startowych odbywało się dynamicznie.W podstawowym pakiecie startowym każdy biegacz mógł znaleźć: numer z chipem, smakołyki i zdrowe przekąski, kilka ulotek z zaproszeniami na ciekawe biegi, izotonik oraz oryginalne skarpetki - ten aspekt jest zdecydowanie na plus (kolejna koszulka do kolekcji dla regularnie startujących zawodników na nic by się zdała, a skarpetki biegaczom szybko się zużywają :) ). Za dodatkową opłatą przy rejestracji, biegacz mógł poszerzyć swój pakiet o oryginalną koszulkę techniczną.
Pamiątkowe medale dla uczestników

Trasa była bardzo dobrze przygotowana, oznakowana na każdym kilometrze i zabezpieczona. Dodatkowo, na 5 km organizator zapewnił punkt z wodą pitną dla startujących.

Profil trasy był dość szybki: bez podbiegów, lecz w niektórych miejscach narażony na mocne podmuchy wiatru z racji odsłoniętych przestrzeni.

Po biegu, wszyscy biegacze otrzymali wodę do picia oraz drożdżówkę lub jak ktoś woli - słodką bułkę z makiem :) 

Sam bieg miał również charakter prorodzinny - przed biegiem głównym startowały również dzieciaki na dystansie ok. 900 m.

Tydzień przedstartowy

Jak już wcześniej wspomniałem, w tygodniu 10. starałem realizować się nieco inne, troszkę lżejsze założenia treningowe. Zmniejszyłem delikatnie kilometraż i finalnie w niedziele wieczorem mogłem odhaczyć jedynie: 60 przebiegniętych kilometrów, dwie mocne sesje treningu siłowego oraz regularny, codzienny masaż poprzez rolowanie mięśni.

Dużą rolę w tygodniu 10. odgrywał sen. Starałem się spać tak długo jak tylko można było (niestety będąc tatą, mężem i zwykłym ludkiem, maksymalny czas spania to dla mnie 6 - 7 h. Wiem, że to wciąż mało, ale zawsze to więcej niż 3 -4 h jak w tygodniu nr 9).


Grunt to dobre nastawienie i pełna koncentracja

Dzień startu. Blanka wpada do naszego pokoju kilka minut po 6:00 rano - jest to znak, że trzeba wstawać i szykować się na zawody (dzień wcześniej specjalnie nie szykowałem butów, stroju i reszty biegowych gadżetów, bo czułem, że córcia nie pozwoli mi zaspać :P). 

Szybkie śniadanie (na stół wjechały frankfurterki mocy), podwózka żony do pracy, wizyta w sklepie dziecięcym i zanim się obejrzałem, już rozgrzewałem się przed startem pod Stadionem Miejskim.
Zrobiłem mocną rozgrzewkę, m.in.: rytmy, sprinty, mały stretching. Dobrze dogrzałem organizm, aby od samego początku biegu być na najwyższych obrotach. Cały czas uspokajałem głowę i myśli, próbowałem być spokojny i opanowany. Starałem się, aby moja głowa jeszcze nie "biegła"...

Kilka minut przed startem, ustawiłem się w strefie czasowej przewidzianej dla biegaczy pokonujących dystans 10 km poniżej 45 minut, a co ambitnie :) W końcu przyjechałem na te zawody, aby osiągnąć coś, o czym tak długo marzyłem!


O godzinie 12:00 przewidziany był start i równo o tejże godzinie, 1285 biegaczy ruszyło pokonać dystans 10 km ulicą Królewiecką oraz Aleją Śląska.

Za bólem marzenia ukryte

Ruszyliśmy. Wszyscy wokół mnie gnali na złamanie karku - na starcie, pod samym stadionem, wbrew pozorom, było bardzo mało miejsca i duży ścisk. Skoro wszyscy pędzili, pędziłem i ja.

Pierwszy i drugi kilometr pokonałem w rekordowym jak dla mnie tempie 4:11. Czułem, że to może być mój dzień - mięśnie ud nie bolały i nie piekły już na samym starcie, jak to było tydzień wcześniej.

Spoglądając na zegarek i widząc moje średnie tempo, przez myśl przelatywały mi obrazy mety i zegara ukazującego czas poniżej 45 minut! Starałem się owe projekcje tłumić i skupiać się jedynie na moich kręcących nogach, pracujących rękach i bijącym mocno sercu.

Trzeci, czwarty i piąty kilometr to tempo: 4:19; 4:20 oraz 4:22. Na półmetku nie skorzystałem z kubeczka z wodą - bałem się, że może złapać mnie jakaś niechciana kolka. Mimo rosnącej temperatury nie odczułem specjalnego dyskomfortu z racji nie wypicia wody. Jedyne trudności sprawiła mi moja garderoba - nie sądziłem, że w trakcie biegu będzie mi aż tak ciepło! Zrzuciłem rękawiczki i leciałem dalej.


Szósty, siódmy i ósmy kilometr pokonuję następującym tempem: 4:30; 4:29; 4:33. Niestety, moje płuca zostają wystawione na poważną próbę... Ciężko mi jest złapać oddech. Pojawiają się myśli, aby diametralnie zwolnić i olać całą tą zabawę... Mimo wszystko, wychodzę poza strefę komfortu i stale próbuje trzymać się grupki, z którą biegnę niemal od pierwszego kilometra. Nie daję za wygraną, powtarzam sobie, że jak nie teraz to kiedy? Tyle już zrobiłem na tym biegu i w trackie ostatnich treningów, że muszę w miarę przyzwoity wynik dowieźć do mety, po prostu muszę!

Na dziewiątym i dziesiątym kilometrze dostaję olśnienia! Oddycham jeszcze głośniej niż na poprzednich odcinkach, lecz staram wychodzić się przed moją grupę i narzucać nieco szybsze tempo. Mijam tablice dziewiątego kilometra i przyspieszam. Schodzę ponownie do tempa 4:18!

Ścigam się już pod samym stadionem. Zataczam wraz z innymi biegaczami potężny okrąg i wypatruję upragnionej mety. Gdzie ta meta, gdzie te chorągiewki?! Na Boga ile jeszcze ta męczarnia potrwa? Spoglądam na zegarek i widzę, czas 43:40... pędzę dalej i jest! Nareszcie ją widać, META!

Przekraczam linię i zegarek pokazuje równe 43:50!!! Udało mi się! 
Pomyślałem: "Dowiozłem ten ból do samego końca! Mam to!"

Nagle na mecie wszelka pamięć o dyskomforcie i ekstremalnych nerwach minęła! 
Na telefon przyszedł SMS od organizatora z potwierdzeniem mojego czasu: 43:50! Ponownie krzyczę: "Udało się!"

Meta

Podsumowując

Mimo przygotowań do biegu ultra, udało mi się również osiągnąć cel poboczny - złamanie granicy 45 minut na dystansie 10 km stało się faktem!!! Cudowne uczucie!

Z perspektywy kilku dni i chłodnej oceny moich przygotowań śmiało stwierdzam, że odpowiednia regeneracja i konkretnie przeprowadzone przygotowania w okresie zimowym, przyczyniły się do spełnienia mojego marzenia. Dzięki temu mam nowe, szybsze marzenie - 10 km poniżej 40 minut :)
Będzie ciężko, ale co tam...

Warto marzyć!!! :)


ZabieganyfitTATA





Komentarze

Popularne posty