ULD 2.0 - 24 godziny leśnego biegu


Majowe, niedzielne, wczesne popołudnie. Wrocławski Park Grabiszyński, a pośród wysokich drzew, na jednej ze szutrowych ścieżek dumnie z medalem na szyi kroczę ja! "Co to za medal?" - spytał jakiś starszy Pan siedzący na ławce. "Aaa... Wrocławski Bieg Akademicki był tu rozgrywany. Ja biegłem na 10 km i dopiero wracam do domu." - odpowiedziałem z uśmiechem od ucha do ucha. Miły, starszy, łysy Pan z wąsem, wstał na równe nogi i zaczął mnie wypytywać o bieganie: czy trenuję, czy dużo biegam, czy na zawody chodzę często... Od razu spostrzegłem, że to biegacz, bo gadka się kleiła! "Ja to we Wrocławiu tylko przejazdem u córki jestem, ale zapraszam do Pabianic na półmaraton, albo lepiej! Jak lubi Pan długie dystanse, to w ubiegłym roku odbyła się pierwsza edycja biegu 24-godzinnego w takiej małej miejscowości pod Pabianicami. W tym roku też ma być, tylko cholera... Miejsca się szybko kurczą podobno i trzeba się szybko decydować". Słysząc takie informacje od Pana z wąsem, nie mogłem nie opowiedzieć o tym w domu żonie i sprawdzić tego biegu wieczorem w internecie!

Przede mną w tym czasie były najważniejsze zawody w życiu, czyli pierwsze ultra - Sudecka Setka.
Mimo, że przygotowywałem się bardzo solidnie, nie wiedziałem, czy dam radę pokonać dystans 100 km w górach, a gdzie biegać w kółko przez 24 godziny w lesie... Niemniej jednak, długo się nie zastanawiając, zgłosiłem się do drugiej edycji Ultramaratonu Leśna Doba! Szybka rejestracja pozwoliła mi załapać się na ten kameralny, trudny i morderczy bieg! Dziś, trzy dni po imprezie stwierdzam, że wzięcie udziału w ULD 2.0 było strzałem w dziesiątkę!

Leśna Doba, czyli #ultradlakażdego

Ultramaraton Leśna Doba to 24-godzinna impreza, rozgrywana w Lesie Karolewskim w miejscowości Róża (gmina Dobroń, powiat Pabianice, województwo Łódzkie). Dla pomysłodawcy i dyrektora biegu - Piotra Pazdeja, motywem przewodnim dla organizacji takiego przedsięwzięcia była możliwość udziału w ultra biegu każdego, kto tylko czuje się na siłach, by podjąć mordercze wyzwanie. Stąd flagowe #ultradlakażdego jest idealnym opisem całego biegu, gdzie obok biegaczy, ramię w ramię rywalizują sportowcy w kategorii nordic walking, niezależnie od tego, kto ile kilometrów tygodniowo przechodzi lub przebiega. Idea szalona i ciekawa, która w praktyce sprawdza się w stu procentach!


Organizacją Leśnej Doby zajmuje się Stowarzyszenie Wszystko Gra Pabianice pod wodzą Piotra. Jako uczestnik tych zawodów muszę szczerze przyznać, że kameralny charakter imprezy oraz indywidualne, szczere i radosne podejście do każdego uczestnika biegu to coś niespotykanego! Atmosfera panująca w trakcie 24. godzin zawodów to atmosfera iście rodzinna! Dzięki nienagannej organizacji, zadbaniu o każdy szczegół - zapewnieniu niezliczonych ilości gorącego bufetu, wody, coca-coli, izotoników domowej roboty, kawy, herbaty, soli, cukru, masła orzechowego, miejsc do odpoczynku i odświeżania, i wszystkiego innego, czego nie jestem w stanie spamiętać i wymienić, a co jest tak bardzo istotne w trakcie ultra - bieg ten staje się naprawdę moją ukochaną biegową imprezą, obowiązkowo mającą swoje miejsce w biegowym kalendarzu!

Z szefem całego przedsięwzięcia - Piotrem Pazdejem

Mimo małej ilości uczestników (choć i tak frekwencja była dwa razy większa niż w roku 2017) to pakiet startowy był naprawdę okazały: numer startowy, czapka biegowa i worek wraz z logo Leśnej Doby, masa słodkości, witaminy, elastyczna butelka na wodę lub izotonik i za drobną, dodatkową dopłatą koszulka z ULD 2.0 od marki Runspiration. Po zakończeniu zmagań każdy uczestnik otrzymał oczywiście piękny, ceramiczny medal!

Eleganckie gadżety prosto z pakietu


Trasa biegu 24-godzinnego wiodła po pętli o długości ok. 12,3 km z czego ponad 11,5 km to tereny leśno-polne i ok. 800 m drogi asfaltowej, wiodącej do Bazy Zawodów w OSP Róża. Trasa oznaczona była tabliczkami co 3 km. Aby zawodnik został sklasyfikowany musiał ukończyć tylko jedną pełną pętlę. Po każdej pętli uczestnik zawodów mógł spędzić dowolną ilość czasu w Bazie Zawodów (miejsce wypoczynku w OSP, bufet przy starcie lub bufet zewnętrzny umieszczony w namiotach przy OSP).

Trasa ULD 2.0 (www.lesnadoba.pl)

Do lasu niekoniecznie na grzyby...

Do podróży na mój drugi w życiu ultramaraton namówiłem brata. Poprosiłem go o wparcie i transport na miejsce zawodów. Mając już doświadczenie z Sudeckiej Setki wiedziałem, że po samych zawadach nie będę w stanie chodzić, a gdzie dopiero kierować samochodem... Mój brat zgodził się i w sobotę 13. października o 6:30 rano wyruszyliśmy na drugą edycję Leśnej Doby!

Mój osobisty support - Sebastian

Na miejsce dotarliśmy kilka minut po 9:00. Od razu odebraliśmy mój pakiet startowy i udaliśmy się do Bazy Zawodów, aby rozlokować karimatę i śpiwór na wypadek nocnego odpoczynku. W planach nie miałem spać w nocy, ale wolałem się zabezpieczyć i mieć przyszykowane miejsce, żeby w razie czego mieć gdzie spokojnie umierać...😁 Kiedy przygotowywałem strój startowy, w drzwiach zauważyłem dziwnie znajomą mi twarz... "Hmm... Czy to nie ten sam Pan, co z nim rozmawiałem w parku..? Tak! To on!" - i wyrwałem do mojego znajomego do sali obok. Zagadałem i okazało się, że znajoma twarz to miły, starszy Pan dzięki któremu tutaj jestem!

Mniej więcej o 9:30 do Bazy Zawodów zawitał Bartek! Bartek to mój znajomy z Instagrama! Tak, znowu kolejny znajomy z Insta, który biega... Dzięki mojej obecności niedaleko jego miejsca zamieszkania, była okazja spotkać się osobiście i lepiej poznać. Ucięliśmy sobie małą pogawędkę, Bartek mnie zdopingował do walki i na zegarze wybiła 10:30.  To oznaczało tylko jedno - ODPRAWA!

Wsparcie Bartka było nieocenione przed startem

Na odprawie Piotr przypomniał wszystkie najważniejsze punkty regulaminu, między innymi wspomniał o obowiązku posiadania sprzętu: czołówki, czerwonej lampki umieszczonej z tyłu na plecaku, rękawiczkach, bluzie i czapce na noc, folii NRC, gwizdku itd.

Zegar startowy zbliżał się do godziny 11:00 - chwila, na którą tak długo czekałem stała się faktem! Mały kopniak w tyłek na szczęście od mojego brata i ruszyliśmy! 207 osób wyruszyło walczyć w Lesie Karolewskim. Tylu szaleńców udało się zwabić do lasu i to wcale nie po grzyby... Każdy z nas znalazł się tam w celu realizacji swoich marzeń, przełamania słabości, sprawdzenia siebie i przeżycia niespotykanej przygody!

Kryzys za kryzysem, kryzysem popychany...

Od samego startu byłem w czołówce biegu. Ruszyłem mocno do przodu i pierwsze dwie pętle przebiegłem bardzo szybko...zdecydowanie za szybko. Średnie tempo tych dwóch okrążeń to czas 5:30/km. Jak łatwo się jest domyślić, takie mocne tempo na bieg 24-godzinny to nie jest rozsądny wybór... Wysoka temperatura (powyżej 24 stopni) i bardzo trudna trasa (masa podbiegów i zbiegów, wszędobylski piasek!) sprawiły, że na trzeciej pętli czułem się już słabo. Kilometry powoli przybywały, a ja czułem, że zaczynam odpływać. Spoglądałem na zegarek i moje tętno było bardzo wysokie (ok. 160 uderzeń na minutę). Na 30 km czułem się mocno zmęczony i uzmysłowiłem sobie, że to mój pierwszy kryzys!



Zacisnąłem zęby i pobiegłem do Bazy Zawodów. Tam przez całe 24 godziny czekał za mną mój niezawodny brat! Sebastian kazał mi zwalniać i odpoczywać w Bazie. Mówił - "Chodź odpocznij trochę! Gorąco jest, wszyscy wolno biegną i wchodzą już na bufet. Jesteś na 13. miejscu, więc nie szalej!". Ja oczywiście nie chciałem długo odpoczywać, piłem dużo wody i coli w Bazie, jadłem drożdżówki i żele energetyczne, do tego wypijałem shot magnezowy i leciałem dalej.

Na kolejnym okrążeniu poczułem, że jestem cały mokry. Wyprzedzając Panie, które szły z kijami, usłyszałem jak wołają za mną i mówią, że mi z plecaka kapie woda. "Noż kur...a mać!" - krzyknąłem głośno! Czwarta pętla, a mój bukłak dokonał żywota! Cała woda była na moich spodenkach, w plecaku i na koszulce. Bukłak z plecaka wyjąłem, wypiłem z niego tyle ile się dało, resztę wody wylałem i całą pętle biegłem już o suchym pysku. Na wszystkie kolejne okrążenia wybiegałem z butelką plastikową w ręce - niestety było to mega niewygodne.



Pętla numer pięć i sześć to podobna historia. Poprzedziłem je wejściem do namiotu w Bazie Zawodów. Piłem i jadłem bardzo dużo. Niestety każde zejście do namiotu to również wizyta w toalecie - mój żołądek nie chciał współpracować. Starałem się tym nie przejmować i wychodziłem dalej walczyć. W lesie było już ciemno. Momentami miałem wrażenie, że piasek był wszędzie! Naprawdę myślałem, że biegnę po plaży - nogi topiły mi się w piasku po same kostki. Piasek ma to do siebie, że wszędzie wpadnie, a już na pewno w skarpetki! Moje pięty mocno zostały poranione...

Pętla numer siedem to jeden wielki kryzys. Na trasie byłem już ok. 12 godzin - czułem się zmęczony i senny. Niestety, nocą na ultra ma się wrażenie, że biegnie się całkowicie samemu i nie ma się do kogo odezwać... Na tej pętli biegłem sam jak palec. Byłem tylko ja i moje myśli... Zacząłem zastanawiać się, czy po dotarciu do bazy nie zakończyć rywalizacji na siedmiu pętlach... "Po co się będę męczył? Przecież i tak już daleko dobiegłem! Mam już dość tego lasu! W kółko to samo... Już siódmy raz widzę ten sam punkt pomiaru czasu..." - takie myśli mi się wiły w głowie. Do Bazy w końcu dotarłem i za namową brata, udałem się na dwudziestominutową przerwę na karimatę, aby odpocząć.

Jedyny odpoczynek na karimacie

Zjadłem ciepły makaron, wypiłem kawę zmieniłem buty na zwykłe asfaltówki, żeby mnie już Salomony nie obcierały dalej i ruszyłem znowu w las!

Zbawienna kawa i kabanosy

Ósma i dziewiąta pętla minęły dość gładko - poza stromymi podejściami pod leśne górki, niemal wszystko przebiegłem. Starałem się truchtać i przemieszczać non stop do przodu. Było mi już zimno więc musiałem truchtać! Aby się zmotywować, śpiewałem sobie pod nosem ulubione piosenki mojej córeczki, nagrałem krótką relację na Instagram i zadzwoniłem do ukochanej żony. W trakcie rozmowy przyznałem się, że jest mi ciężko i chyba zrobię znacznie mniej pętli niż miałem w planach...

Na ostatnią pętlę wychodziłem, kiedy słońce powoli zaczynało świtać na niebie. Ból przeszywał moją prawą nogę - łydka i udo już razem ze sobą nie współpracowały. Liczne otarcia na całym ciele, ból stóp, pleców i klatki piersiowej spowodował, że psychicznie musiałem zmierzyć się z nie lada wyzwaniem i przełamać ból fizyczny. Chciałem szybko ukończyć to okrążenie, lecz mój stan pozwalał mi jedynie na powolny marsz lub delikatny trucht. W tym momencie 12 km pętla nabrała jeszcze bardziej monstrualnych rozmiarów - pokonywałem ją 2 godziny i 40 minut!

Zegar momentami zwalniał niemiłosiernie

Finalnie skończyłem na 10 pełnych pętlach, czyli przebyłem 123 km! Zająłem 27 miejsce OPEN na 207 uczestników całej Leśnej Doby oraz udało mi się zająć wysokie 3 miejsce w kategorii wiekowej M20!

Upragniony finał wspaniałej rywalizacji

Ultra weryfikacja planów

Mimo, że przed zawodami planowałem przebiec minimum 150 km, to faktycznie ultra weryfikuje i aktualizuje obrane plany i cele. Po całych 20 godzinach zmagań na trasie Ultramaratonu Leśna Doba byłem szczęśliwy, że udało mi się nabiegać 123 km i zająć tak dobre miejsce w swoim debiucie w biegu 24-godzinnym i to na tak trudnej trasie! Szybko zapomniałem o planowanych 150 km. Po raz kolejny doceniłem magię i moc biegania! W sumie to nie da się jednoznacznie i krótko opisać, co czuje się po pokonaniu tak długiego dystansu na dwóch, dolnych kończynach... Zdecydowanie, aby to zrozumieć, pojąc, docenić i poczuć trzeba to przeżyć! Doskonałym do tego miejscem będzie Leśna Doba, która swoim kameralnym charakterem, cudownym sposobem organizacji, morderczym poziomem trudności i magiczną atmosferą staje się #ULTRADLAKAŻDEGO! 😊



Szczerze polecam te zawody i obiecuję, że za rok melduję się w Lesie Karolewskim ponownie!💓

Do zobaczenia!!!

ZabieganyfitTATA

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty