Ultra Park Weekend czyli 48 godzin walki i 282 km chwały!


Jest wtorek, pierwszy dzień września, dwa dni po Ultra Parku. Dwa dni po najdłuższej, najtrudniejszej, najbardziej męczącej, najbardziej doświadczającej psychicznie, ale i przede wszystkim, najbardziej wykańczającej fizycznie moje ciało biegowej imprezie. Oj tak, weekend w Pabianicach był pełen emocji i to tak bardzo skrajnych. Od łez szczęścia na mecie, do łez bezsilności i skrajnego wycieńczenia. To tak pięknie nienormalne etapy egzystencji, których doświadczyłem w trakcie wielogodzinnej rywalizacji, że postaram się przybliżyć Wam chociaż kilka urywków tego szaleństwa, abyście mogliby choć troszkę mnie zrozumieć, po co to wszystko robię, po co te wszystkie treningi, po co bieganie o 5:00 rano do pracy, po co dwa treningi dziennie, czemu każdego dnia, po co takie długie zawody.. Po co to wszystko?

Tło


W momencie wprowadzenia lockdownu w naszym pięknym kraju, miałem kilka dni zwątpienia, przyznaję się bez bicia - kilka dni nie biegałem, nie miałem na to ochoty, te kolejki w sklepach, dzieci na home officie ze mną i żoną razem pracujące, te idiotycznie parki pozamykane... Miałem przecież wystartować w UTM 170 km pod koniec maja i wcześniej w Sztafecie Górskiej, ale z racji tych wszystkich obostrzeń, imprezy zostały poprzekładane. Kiedy stopniowo zaczęto nam pozwalać wracać do niektórych dziedzin życia, zacząłem znowu dużo biegać - jak na mnie wówczas, dużo to było ok. 100 km każdego tygodnia. I tak tydzień w tydzień pokonywałem granice 100 km i w pewnym momencie stało się to dla mnie normą.

Pewnego dnia, zauważyłem na Facebooku, że Ultra Park Weekend wypuścił informację o tym iż prawdopodobnie ich impreza odbędzie się pod koniec sierpnia. Długo nie czekając, zapytałem żonę i trenera o pozwolenie wzięcia udziału w Pucharze Polski w Biegu 48-godzinnym. Wtedy wówczas, do startowego wystrzału pozostawało jeszcze jakieś 3 miesiące. Pomyślałem, że jak dostanę zgody od żony i trenera, to będzie to mocne wyzwanie dla mnie w tym popapranym roku. I choć bieg 48-godzinny chciałem zaliczyć dopiero za kilka lat, to sytuacja związana z pandemią i los sprawiły, że 28. sierpnia 2020 roku o godzinie 18:30 w Parku Wolności w Pabianicach, wziąłem udział w Pucharze Polski w Biegu 48H!

Przed startem


Na początku sierpnia miałem urlop od pracy zawodowej. Na ten czas wraz z małżonką zaplanowaliśmy remont generalny naszego domu. Niestety nie był to nasz ot taki wymysł związany z pragnieniem zmiany wystroju naszego wnętrza czy odrzuceniem covid-owych wakacji w Polsce, tu chodziło o zapewnienie bezpieczeństwa naszej rodzinie - paląca się (i to autentycznie) 60-letnia instalacja elektryczna nie może czekać w nieskończoność na wymianę, dlatego w pełni zaangażowałem się budowę. Pomagałem majstrom od gładzi, pomagałem majstrom od elektryki, kładłem panele podłogowe, malowałem ściany, robiłem sztukaterię, jeździłem, kupowałem, nie spałem, nie jadłem i prawie nie trenowałem, moim domem stały się markety budowlane. Urlop się skończył a remont dalej trwał...Ultra Park zbliżał się wielkimi krokami, pozostawało już tylko kilka dni do startu a ja wyglądałem jak zombie. W pracy słyszałem, że wyglądam na chorego, przemęczonego (w sumie tak się czułem) - "Krystian, może choć raz odpuścisz?".

W tygodniu startu nieco zwolniłem. Przestałem klęczeć nad panelami podłogowymi a zacząłem organizować się logistycznie na wyjazd. Pożyczyłem namiot (dzięki Jacek!), pożyczyłem stół rozkładany (dzięki Bartek!), namówiłem mojego przyjaciela, aby był w moim suporcie w trakcie tych dwóch, ciężkich dób (dziękuję Mateusz!). Wszystko załatwiłem, wszystko ogarnąłem, lepiej lub gorzej. Wiele rzeczy przygotowywałem pierwszy raz w życiu - dziś już wiem na czym trzeba się skupić, co trzeba mieć ze sobą, jak i czego używać w trakcie 48 godzin. To cenna lekcja.

Dzień startu


Piątkowy poranek rozpocząłem bardzo ospale - nasza młodsza córeczka miała całą noc gorączkę i mimo, że czuwała przy niej moja kochana żona, to ja i tak nie spałem (standard). Do godziny 11:40  pracowałem z domu, a o godzinie 12:30 wyruszyliśmy wraz z moim kompanem w kierunku Pabianic.



Na miejscu zameldowałem się ok. 14:40. Ja i mój serwis rozlokowaliśmy naszą zieloną strefę a następnie, w spokoju udaliśmy się na Pabianicką pizzę. Po odebraniu pakietu startowego zostało już tylko kilkanaście minut na przebranie się i udanie w kierunku odprawy zawodników. Na odprawie właśnie zdałem sobie sprawę, ilu wspaniałych i mocnych zawodników będę miał przyjemność poznać osobiście, z kim może pobiegam ramię w ramię! Z dystansu 48 h - Paweł Żuk niekwestionowany cesarz płaskiego ultra! Z dystansu 24 h (startującego w sobotę) - Patrycja Bereznowska, Gosia Pazda-Pozorska.  Z dystansu 100 km - Piotr Stachyra, Dominika Stelmach, Kamil Leśniak... i tak dalej, i tak dalej. Sama śmietanka polskiego biegania i w dodatku wszyscy, dosłownie wszyscy byli niebotycznie uprzejmi, mili i przyjacielscy! Coś pięknego!

Selfie z polskim cesarzem ULTRA Pawłem Żukiem 


Doba nr 1


O 18:30 wystartowaliśmy. Paweł Żuk wyrwał do przodu a za nim jeszcze kilku innych szaleńców. Ja ich miałem w zasięgu wzroku przez kilka pętli, ale nie chciałem od początku biegu, za wszelką cenę utrzymywać się w jakiejś ścisłej czołówce - umówmy się, to że wiem mniej więcej jak biega się leśne 24-godzinne biegi oraz górskie biegi powyżej 100 km, nie czyniło i dalej nie czyni ze mnie chojraka na starcie biegu 48H! Z pokorą podszedłem do tematu. I choć znacznie szybciej biegłem przez pierwsze 50 km aniżeli było to w planach (założyłem sobie tempo 6:00/km, a biegałem coś ok. 5:40/km)  to wciąż jednak starałem się hamować.

Minuty przed startem...


Po 30 pętlach (jedna pętla = 1722,99 m) przystanąłem pierwszy raz na jedzenie i kawę. Później powtórzyłem tę samą czynność przy ok. 75 km, a pierwszą 45 minutową drzemkę zaplanowałem po pierwszej setce czyli jakoś ok. 12 godzin od startu. 

Pierwsza drzemka była jak zbawienie - bardzo ciężko biegło mi się drugie 50 km tego dnia. Nocka, mega deszcz, mój kolega z suportu spał przez chwilę... trochę mnie to dobijało psychicznie. Czekałem aż wybije setny kilometr na zegarku i schodziłem do namiotu. Serwis obsłużył mnie idealnie - spałem 45 minut, zjadłem spaghetti na śniadanie, wypiłem kawę, udałem się do Toi Toja a później na trasę... Na trasie właśnie był dramat i to dosłowny. Nie mogłem postawić nawet najmniejszego kroku! Prze okrutnie bolały mnie podbicia stóp - winy doszukuję się tutaj w nowych Hokach! Dopiero po zmianie butów na stare Nike Pegassus odżyłem! Pokonałem ból i zacząłem truchtać swoje. Tempo wówczas to granice między 6:00/km a nawet 7:30/km. Jakby nie mówić, co jakiś czas dopadał mnie jakiś kryzys - głównie był to kryzys snu lub bólu nóg. Starałem się przez resztę doby nie zatrzymywać zbyt często, bo każdy rozruch kończył się łzami z bólu. I tak w ten sposób, od mojej pierwszej drzemki odrobiłem 9 miejsc w klasyfikacji generalnej - rano byłem dwunasty a wieczorem przed snem, trzeci OPEN!




Doba nr 2


Tej doby obawiałem się najbardziej. Nie wiedziałem jak mój organizm będzie znosił trudy rywalizacji w drugim dniu. Ok. 19:00 udałem się na godzinną przerwę wraz ze spaniem i jedzeniem. Mniej więcej ok. godziny 20:00 miałem wyruszać znów na trasę. Strasznie mi się nie chciało...wiedziałem, że ta noc będzie bardzo trudna... Słabo nawet przyjmowałem doping od kibiców i uczestników biegu 24H. Byłem zmęczony, ale mimo wszystko wychodziłem na pętle i wciąż parłem do przodu. W momentach, kiedy napoje energetyzujące wraz z Ibupromem zaczynały działać, łapałem kontakt z innymi zawodnikami lub kibicami. W chwilach, kiedy na pętli autentycznie zaczynałem spać w biegu i kiedy zaczynałem odbijać swoim chwiejnym krokiem od lewej do prawej, włączałem głośną muzykę w swoich lidlowskich słuchawkach. Ciekawą rzeczą jest fakt, że sama pętla nie męczyła mnie, nic a nic! Nie męczyło mnie to, że biegam w kółko, bo w sumie dla mnie to żaden problem - mało to razy biegałem góra - dół na Górce Skarbowców albo na Ślęży? Chomikowanie nie jest takie straszne! Najgorsze było po prostu samo zmęczenie, brak snu i pogoda, która drugiej nocy przeciągnęła nas biegaczy, suport, kibiców i organizatorów tego cudownego wydarzenia strasznie! Od ok. 2:00 do 7:00 rano, naszemu bieganiu towarzyszyła sroga burza i obfite opady... Mokre ciuchy, buty, skarpetki, dosłownie wszystko... to była norma. W trakcie Ultra Parku finalnie posypało się wiele rekordów na krótszych dystansach (czytaj tutaj: ABM JĘDRASZEK ULTRAPARK WEEKEND 2020 – DWA REKORDY EUROPY POLEK!) ale wszyscy zgodnie twierdzą, że gdyby pogoda była łaskawsza, to spokojnie te niebotyczne wyniki mogłyby być jeszcze lepsze.




Rywalizacja trwała i w końcu przestało padać. Rano wystartował bieg 100 km i 50 km, a my wciąż biegaliśmy. Biegaliśmy, chodziliśmy, ciągnęliśmy do mety. Zmęczeni byliśmy wszyscy bardzo. Ja zajmowałem cały czas 1 miejsce w kategorii wiekowej oraz 4 miejsce w kategorii OPEN. Ok. 245 km zerwałem się do szarży (po rozmowie z późniejszym zwycięzcą całych zwodów na dystansie 48H), aby spróbować odrobić stracone okrążenia do trzeciego w klasyfikacji generalnej Adama. Niestety bieganie kilku dobrych kółek w tempie ok. 5:15-5:30/km nie należy do najłatwiejszych po wielogodzinnej rywalizacji na twardej, asfaltowej trasie, dlatego pogodziłem się z 4 miejscem i udałem się na trzecią drzemkę.

Podczas odpoczynku miałem dość - miałem pęcherze, otarcia na całym ciele, nie potrafiłem schylić się do butów, nie mogłem przyjmować już żadnych pokarmów ani płynów. Było mi wszystko jedno, chciałem spać... I spałem, lecz po wrzuceniu zdjęcia na Instastory, kiedy wielu znajomych podniosło mnie jeszcze na duchu, kiedy żona zadzwoniła i powiedziała, żebym się jeszcze zebrał do walki, kiedy przyjaciel z serwisu wziął mnie za chabety i kazał się ruszyć.... wyruszyłem. Wyruszyłem i dokręciłem półmaraton. 

Bez Matiego bym zginął!



Moja wygrana


O 18:30 w niedzielę w Parku Wolności w Pabianicach rozległ się dźwięk kończący moje i innych zawodników i zawodniczek zmagania na tym morderczym dystansie. W debiucie wykręciłem 163 okrążenia i wraz z domiarem wybiegałem 282 km, co dało mi 4 miejsce w Polsce na tym dystansie oraz 1 miejsce w kategorii M20!!! Jestem z tego ULTRA zadowolony i szczęśliwy! Szczęście potęguję fakt, że przebiegłem więcej niż nie jeden doświadczony ultras jak np. startujący w Ultra Parku Mistrz czy Mistrzyni Rumunii! Strach się bać, co będzie, kiedy się porządnie wyśpię przed zawodami tej rangi i kiedy zdobędę nieco więcej doświadczenia! :)




Podziękowania i gratulacje


Ta relacja jest nieco inna niż wszystkie na tym blogu... Bo wydarzenie, bieg, zawody i okoliczności są inne i wyjątkowe, dlatego chciałbym serdecznie pogratulować wszystkim uczestnikom Ultra Park Weekend 2020, niezależnie od dystansu i osiągniętego wyniku - jesteście wspaniali, daliście radę! 

Dziękuję i gratuluję organizatorom i wolontariuszom - robicie to mega dobrze!

Dziękuję kibicom na trasie oraz mojemu przyjacielowi Mateuszowi z suportu - bez Ciebie bym tego nie ogarnął.

Dziękuję mojemu trenerowi za włożony trud w moje przygotowanie.

I dziękuję przede wszystkim mojej ukochanej żonie i córeczkom, że są ze mną każdego dnia i że mnie wspierają, że tolerują i akceptują moją nienormalną pasję - to wszystko dla Was, mam nadzieję, że jesteście ze mnie dumne 💗



Co dalej...


Dni mijają a ja chcę dalej biec... Chcę tam wrócić, chcę się ścigać, łamać limity, chcę pokonywać siebie, swoje słabości... Chce doświadczać i żyć! Bo życie dla mnie to bieganie. Ultra bieganie. 

Chcę tam wrócić... Już za rok po 300+! :)

Zabieganyfittata



Dziękuję za wspaniałe foto:
- Marek Janiak
- Ola Mądzik @Pora na majora
- @photo-masters.pl

Komentarze

Popularne posty