ULTRA TATA cześć 2. - Narodziny oraz 30. Sudecka Setka


Do szpitala pojechałem jak tylko moja córka udała się na około południową drzemkę. Agnieszka czekała oczywiście na mnie z niecierpliwością, a ja podekscytowany gnałem do niej tak szybko jak to było możliwe.

W szpitalu dowiedziałem się, że początkowo zakładany czas wyjścia z tego "SPA" może ulec zmianie. Nie była to idealna wiadomość, ponieważ zacząłem się zastanawiać, jak pogodzę pracę, opiekę nad Blanką, przygotowania do zawodów, wizyty w szpitalu podczas jej nieobecności... Tak czy inaczej wiedziałem, że nadchodzący tydzień będzie dla mnie wyjątkowy pod wieloma względami. Jak się finalnie okazało, faktycznie tydzień nr 25 tego roku był tygodniem jednym z najlepszych w moim życiu!

Cud życia

Poniedziałek i wtorek upłynął nam w podobnym tonie - ja, od rana do popołudnia siedziałem w pracy, a tak na prawdę, byłem na szkoleniu ze średnio zaawansowanej obsługi Excella, gdzie było mi się na prawdę ciężko skupić nad nowo poznawanymi rzeczami; Agnieszka, czekała w szpitalu na decyzję, co z nią i z dzieckiem dalej będzie się działo.

We wtorek około południa, na messengerze otrzymałem wiadomość: "Spróbuj załatwić sobie wolne w pracy - jutro będzie cesarka". Po tych odczytanych słowach, ręce mi się spociły...Niby gdzieś w myślach dopuszczałem taki rozwój wydarzeń, że Kaja będzie z nami nieco prędzej, ale 3 tygodnie wcześniej!? Tego bym się nie spodziewał nigdy!

Wolne w pracy załatwiłem, dom i jego domowników zaznajomiłem ze zbliżającym się środowym scenariuszem. Wyruszyłem do szpitala.

W szpitalu byłem już od 8:30 rano. Agnieszka była gotowa i czekała na mnie. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się razem i o 9:30 odprowadziłem ją do czerwonych drzwi na oddziale ginekologii. W tym momencie zaczął się stres nieporównywalny do niczego innego!

Skołowany poszedłem do sali po rzeczy mojej żony i udałem się na 4 piętro, aby czekać na rozwój wydarzeń. Nauczony pierwszym porodem, gdzie komplikacji była cała masa, teraz starałem się utrzymywać chłodną, lecz jednak bardzo zestresowaną głowę...

Czekałem pod windami, tam bowiem najszybciej można się dowiedzieć i najprędzej można zobaczyć nowo narodzone dziecko oraz mamę. Wszystko trwało i trwało... Miałem wrażenie, że jeszcze chwila i wydeptam pod tymi windami jakiś korytarz! Około godziny 10:20 zauważyłem Panią jadącą na salę porodową/operacyjną z rzeczami dla maluszka. Pani Zapytała mnie, jak mała ma mieć na imię, uśmiechnęła się i powiedziała, że mam się nie martwić, bo wszystko idzie dobrze.

Patrzyłem się w te windy jak opętany. Ściskałem palce i przygryzałem nerwowo wargi. Ta godzina wlekła się w nieskończoność! Aż tu nagle winda ruszyła i za kilka chwil wyszła z niej uśmiechnięta Pani, pchając przed sobą wanienkę na kółkach. W wanience była już ONA! Moja kochana druga córeczka! KAJA!💓

- "Czy wszystko z małą dobrze? Nie zachłysnęła się wodami płodowymi? Ile punktów otrzymała? Jak moja żona?" - pytaniami zarzuciłem uśmiechnięta Panią!
- "Mała otrzymała 8 pkt., mierzy 53 cm i waży 3120 kg, a z żoną wszystko dobrze, zaraz tu się pojawi"- odpowiedziała miła Pani pielęgniarka 😊

Kamień spadł mi z serca! "Uff, wszystko poszło dobrze" - pomyślałem. 

Czekałem na Agnieszkę, która po 30 minutach zjechała tą samą windą. Okazało się, że planowane cesarskie cięcie od tego robionego w ostateczności na szybko, w naszym przypadku sprawdziło się o wiele lepiej, bo malutka przyszła na świat zdrowa i bez żadnych komplikacji (mimo, że rozwiązanie było po 37. tygodniu ciąży), a moja kochana żona do pełni sił wraca bardzo szybko! 💓



Teraz już tylko ULTRA...

Kaja przyszła na świat! Największy cud stał się faktem, więc teraz nie pozostało mi nic innego, jak postawić przysłowiową kropkę nad "i" i  przebiec te 100 km do których przygotowywałem się przez ostatnie 6 miesięcy!

W zawalony kalendarz wrzucałem czas na rollowanie i rozciąganie. Niestety o żadnej innej aktywności poprzedzającej ultra nie mogło być mowy, bo najzwyczajniej w świecie nie było na to czasu. Rollowanie oraz stretching to jedyne co udało mi się robić. Oczywiście plany były jak zawsze ambitne - rower, może jakiś basen...Niestety, czasu było naprawdę jak na lekarstwo.

Starałem się trzymać jako taką dietę - po zrzuceniu 8 km przez ostatnie 60 dni w moim #66challenge, musiałem ładować w siebie makaron i tak naprawdę, to w ogóle więcej jeść, aby mieć paliwo na te 100 km...

W przeddzień zawodów przygotowałem sobie 3 przepaki - kompletnie nie wiedziałem jak się do tego zabrać, bo nigdy nie biegłem dłużej niż 4 godziny, więc czerpałem wiedzę od moich kolegów z PerłaTeam. Za ich namową, przygotowałem sobie 3 paczki w których skład wchodziły: mała butelka coli, knopersy, snickersy, shot magnezowy, koszulka na zmianę. Prowiant nie brzmi FIT, ale chciałem mieć pozostawione kalorie oraz cukier w pewnych dla siebie miejscach, a podczas tak długiego wysiłku energia i cukier są niezbędne do przetrwania. Mimo tego, że organizator Sudeckiej Setki zapewnia wiele bufetów na trasie, to kompletnie nie wiedziałem co będę jadł, dlatego dużo jedzenia zabrałem ze sobą. Swoje przepaki finalnie pozostawiłem na: 38 km, 55 km oraz 72 km trasy Sudeckiej Setki.


30. Sudecka Setka

Sudecka Setka to najstarszy w Polsce nocny ultramaraton. W dużej mierze jego historia, profil i zabezpieczenie trasy biegu sprawiły, że postanowiłem spróbować swoich sił w biegach ultra.



Trasa jubileuszowej 30. Sudeckiej Setki poprowadzona była szlakiem malowniczych Gór Wałbrzyskich i Kamiennych, które są częścią Sudetów.  Dokładnie trasa wiodła przez Górę Mniszek, masyw Trójgarbu, masyw i Szczyt Chełmca. Osoby, które wybrały dystans maratoński kończyły zmagania na płycie stadionu w Boguszowie-Gorcach, a ultrasi dalej zmierzali w kierunku masywu Dzikowca i Lesistej Wielkiej. W Wysokiej usytuowany był oficjalny skrót na 72 km, gdzie osoby które stwierdziły, że trasa jest dla nich zbyt wymagająca, mogły zakończyć swój bieg. Po 72 km trasa biegła przez zalew w Grzędach i okolicach Dzikowca Małego aż do mety w Boguszowie-Gorcach.

Jak już wcześniej wspomniałem, cała trasa była fenomenalnie zabezpieczona i oznakowana. Każde skrzyżowanie było widocznie oznaczone fluorescencyjnymi, cytrynowymi trójkątami, a na prostej drodze znaki te, występowały w odległości ok. 500 m. Na trasie była cała masa bufetów, na których można było znaleźć: gorącą herbatę, drożdżówki, kanapki, wodę itd. 

Biuro zawodów mieściło się w Ośrodku Kultury i Rekreacji  w Boguszowie-Gorcach.

Biuro zawodów 30.Sudeckiej Setki


Pakiet startowy opiewał w piękną koszulkę i płócienną torbę z logiem jubileuszowego biegu, a także chustę, górę słodyczy oraz informatory.

Jedna z piękniejszych gorzkich czekolad...

Moje pierwsze ULTRA!

Do Boguszowa wybrałem się wraz z Michałem (kolegą z PerłaTeam) pociągiem. Odjazd pociągu z Wrocławia przewidziany był na godzinę 16:19 i faktycznie o tej godzinie wyruszyliśmy: ja na podbój dystansu ultra, a Michał na ukończenie dystansu maratońskiego w przyzwoitym czasie - finalnie mu się to udało i z czasem 4:48:58 zajął 63 miejsce w kategorii OPEN oraz wysokie 9 miejsce w kategorii wiekowej M20! W samym Boguszowie dołączył do nas Mariusz, który jak zwykle kosił konkurencję - czas 11:06:47 pozwolił zająć mu wysokie 21 miejsce na 183 zawodników w kategorii OPEN oraz 5 lokatę w M30!

PerłaTeam chwile przed startem 30.Sudeckiej Setki


Do biura zawodów dotarliśmy bardzo szybko. Mimo długiego czasu oczekiwania na start, nie zamieniliśmy ze sobą wielu zdań. Każdy z nas miał tego dnia swoje założenia i problemy. Każdy z nas chciał, aby bieg już się rozpoczął.

Temperatura w piątek 23. czerwca 2018 roku była bardzo niska. Ochłodziło się z dnia na dzień! Na kilka chwil przed startem było ok.7 stopni Celsjusza, jeśli dobrze pamiętam! 😳

Biuro zawodów przed startem


Przed 22:00 wszyscy biegacze wyszli na Boguszowski Rynek. Niemal każdy z nas na plecach miał mały plecak biegowy, a na głowie latarkę - czołówkę (to obowiązkowy gadżet).
Zaczęło się odliczanie i przy pokazie fajerwerków, 550 biegaczy wyruszyło w drogę!

Na początku była elegancka, pokazowa runda wokół Rynku. Mnóstwo wspaniałych kibiców zagrzewało nas do walki! To były piękne chwile! Po kilku minutach oklasków i krzyków, zgiełk nikł, a my wkraczaliśmy na pierwsze górskie szlaki. Wszyscy Ci, którzy mówili mi przed startem, że atmosfera ultramaratonu jest zupełnie inna niż atmosfera zwykłej, płaskiej "masówki" mieli rację! Już na początkowych kilometrach dało się to odczuć - podczas mijania innych zawodników, albo nawet jeszcze  na starcie można było zawierać nowe znajomości. Miałem wrażenie, że każdy chciał ze mną porozmawiać i dobrze się bawić.

Kilometry leciały. Ja starałem się wykonywać swój jasno i prosto nakreślony plan: wszystkie strome góry i wzniesienia podchodzić, odcinki płaskie i wszystkie zbiegi pokonywać biegiem. Cały czas ten prosty plan siedział w mojej głowie. Bywały momenty, że kusiło mnie bardzo, aby na podbiegach biec ile sił w nogach (np. podbieg na Chełmiec)... Po chwili zapomnienia starałem się jednak ponownie wracać do swojej taktyki. Cały dystans podzieliłem sobie na odcinki 5 km. Powtarzałem w myślach: "O! Już skończyłeś pierwszą piątkę, teraz zaczynasz drugą". Przy kolejnych odcinkach zmieniałem tylko numery piątek. Wbrew pozorom, w drugiej części biegu było to dla mnie bardzo pomocne. Nie myślałem, że jestem np. dopiero na 60 km, tylko że jestem już na dwunastej piątce 😊

Zawody trwały, a ja miałem wrażenie, że jestem w bajce! Z przodu i za mną ciągnął się sznur biegaczy! Światło, które emanowało nocą z czoła każdego biegacza, wprowadzało mnie w niezapomniane doznania! Byłem dosłownie oszołomiony! Docierało do mnie, że biorę udział w biegu o którym marzyłem odkąd zacząłem dreptać pierwsze kilometry we Wrocławskim parku! Zdecydowanie nocna część Sudeckiej Setki przypadła do mojego gustu najbardziej!

Po 5 godzinach biegu byłem na mecie maratonu. Na płycie stadionu w Boguszowie-Gorcach, zjadłem drożdżówkę, wypiłem herbatę i pozostawiłem 257 innych uczestników. Obsada Setki liczyła 183 osoby. Niby aż 183 osoby, a na dalszej trasie byłem sam. Niemal nikogo nie spotkałem. Czasami zdarzyło się, że na stromych podejściach szedłem z jakimiś biegaczami.

Praktycznie od 50 km zacząłem rozumieć, co to jest samotność długodystansowca. Nie było nikogo wokół mnie... Docierało do mnie, że zaczynają mnie delikatnie boleć nogi. Tabliczki z kilometrami oznaczające trasę wywoływały u mnie uśmiech na twarzy: "50 km! Ja pierdziu! Tyle to jeszcze w życiu nie pokonałem!"Kolejne tabliczki i kolejne uśmiechy.

Oznaczenie półmetka rywalizacji

Góra Dzikowiec, której najbardziej się obawiałem (55 km) była już za mną. Łatwo nie było, ale widok z Dzikowca o wschodzie słońca był przepiękny!

Widok z Dzikowca o godz. 5:00


Kilometry mijały, a ja czekałem tylko na kryzys. Przecież wiedziałem, że kiedyś musi nadejść. Na ulicznych maratonach już po 20 km boli mnie zawsze żołądek, a na Sudeckiej Setce, dużo jadłem, piłem i nic...Nawet po pozostawionej na przepakach Coca-Coli nie miałem kolki. Miedzy bufetami jadłem żele energetyczne #dashrade! Żele te stosowałem już na poprzednich startach i byłem pewien, że mi pomogą! Bajecznie wchodziły, bez jakichkolwiek problemów (więcej o żelach już wkrótce). Nogi również niosły, aczkolwiek moje kolana były obolałe od 70 km i im dalej, tym ból był większy. To właśnie na 70 km zdecydowałem się odpisać do Agnieszki. Napisała mi SMSa z zapytaniem jak mi idzie. Nie chciałem się rozpraszać i odpisywać...i tak miałem wciąż moje dziewczyny w myślach, głowie i sercu... Nie chciałem, aby moja Kochana się o mnie martwiła. Odpisałem w końcu, że zaczyna być ciężko i że jestem już na 72 km. Agnieszka odpowiedziała, że jest ze mnie dumna i wysłała mi zdjęcia Kai i Blanki z miłymi słowami. Teraz z perspektywy czasu wiem, że to pomogło pokonywać mi ostatnie, bolesne kilometry przed metą.

Nim się obejrzałem wbiegałem już do Boguszowa-Gorce! Nogi ledwo taszczyłem ze sobą - liczne podejścia, podbiegi i zbiegi zrobiły spustoszenie w moim organizmie. Czułem, że jak się zatrzymam za linią mety to będzie mi ciężko ruszyć się z miejsca. Nieustannie kontrolowałem swoje tempo przez cały bieg i nawet chwilami miałem przebłyski, że uda mi się skończyć rywalizację z czasem poniżej 12 H! Niestety się przeliczyłem 😝 Ostanie Boguszowskie kilometry pokonywałem w bólach i męczarniach, stawiałem nogę przed nogą i nie myśląc już o niczym, wprawiałem się w stan wegetacji biegowej! Chciałem już być tam, gdzie będę mógł odpocząć. Po jakimś czasie, udało mi się nasłuchać głosu spikera prowadzącego bieg: "Tak! To już zaraz meta" - pomyślałem! Uszczęśliwiony i świadomy swojego wyczynu przyspieszyłem! Z bólem kolan gnałem na stadion! Biegłem i po 12 godzinach, 42 minutach i 51 sekundach, wspomniany spiker wymienił moje imię i nazwisko na mecie: "Krystian Michalski, 67 ULTRAS na mecie"!!!

Moje uczucie szczęścia i bólu było nie do opisania! Cieszyłem się tak bardzo, że nie dowierzałem kiedy wręczano mi pamiątkowy medal! Stałem w miejscu i łapałem się za głowę... Od razu wykonałem pamiątkowe zdjęcie (póki jeszcze stałem na nogach) i zadzwoniłem do mojej żony: "Udało się Kochanie, dobiegłem! Jestem szczęśliwy! Dziękuję, że mnie wspierałaś" - i się rozpłakałem. Stałem i płakałem jak dziecko. Spoglądałem na czas (było kilka chwil przed 11:00) i byłem z siebie dumny. Wiedziałem, że przepracowany czas i moja determinacja do osiągnięcia zamierzonego celu pozwoliły mi osiągnąć taki dobry rezultat!

Meta 30. Sudeckiej Setki


Ból niczym jest wobec szczęścia

Po biegu faktycznie bolało mnie wszystko: stawy i mięśnie nóg oraz rąk, plecy, stopy, kolana. Nie potrafiłem sam dojść do dworca PKP! Tylko dzięki życzliwości spotkanych po biegu ludzi, którzy podwieźli mnie swoim autem na dworzec, trafiłem tam gdzie miałem trafić 😋 Stawy bolały mnie tak bardzo, że po powrocie do domu, nie mogłem prowadzić auta, aby jechać odwiedzić moje dziewczyny w szpitalu... Koniec końców, jakoś dałem radę i zawiozłem medal do mojej ukochanej drugiej córeczki. Byłem tak bardzo szczęśliwy, że najważniejszy dla mnie tydzień tego roku, ba! Z pewnością najważniejszy tydzień życia, tak się dobrze kończył! Ja przebiegłem 30. Sudecką Setkę, a moja żona i córka na drugi dzień wyszły szczęśliwe, całe i zdrowe ze szpitala!

30. Sudecką Setkę z pewnością zapamiętam na długo, z pewnością na całe życie!


ZabieganyfitTATA



Słowa dotrzymałem - medal dla mojej córki!




Komentarze

  1. Jest prześliczna. Gratuluję szczęśliwemu tacie. I gratuluję wytrwałości i siły. Przebiec tyle kilometrów to dla mnie nadludzkie wyzwanie :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje bardzo! Tak, śliczna jest mała :) Kilometry dosyć gładko poszły, więc jest wielka ochota na więcej! Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje narodzin drugiej córki! I oczywiście pokonania kolejnego biegu! Żele energetyczne to ciekawy temat na wpis. Czekam na twoje słowo w tym temacie - czy np. faktycznie zauważyłeś jakieś różnice w czasie, bądź w komforcie biegania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, wpis będzie :) Tyle, że życie z dwoma córkami mnie ostro weryfikuje :D ale wpis postaram się zrobić ASAP :) Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty