Odcinek 3 - siła natury


Sobotni, wcześniej zaplanowany wypad na Ślężę został przesunięty na niedzielę. Razem z żoną i Blanką zostałem w sobotni poranek w domu, aby ogarnąć parę podstawowych spraw i przede wszystkim pobyć razem!

W niedzielę budzik odezwał się o 5:00 rano i wyjazd do mojego ulubionego miejsca odbył się, kiedy na zewnątrz panowała jeszcze egipska ciemność. Pierwszy raz zdecydowałem się na samotny wyjazd - przepraszam wszystkich, którzy może mieliby ochotę pobiegać razem ze mną po magicznej Ślęży, ale tego dnia, wcześnie rano, chciałem być sam. Wiedziałem, że tak wczesny wyjazd i zaplanowane wybieganie na ok. 20 km będzie znacznie trudniejsze do przebycia w pojedynkę aniżeli w szerszym gronie.

Planując niedzielny trening, w głowie miałem myśli, aby odciąć się kompletnie od codziennego, zapracowanego świata i po prostu biec przed siebie w górę i w dół. Widziałem, że jeśli wystartuję tak wcześnie, będę mógł doświadczyć nieco więcej natury, aniżeli we Wrocławskim, coraz bardziej powycinanym z drzew parku.

Jak się okazało, nie myliłem się. Ok. 6:30 byłem już na miejscu i bez większych ogródek, ruszyłem na szlak. Byłem pierwszy na trasie. Było ciemno i mroźno. Założona na czole czołówka i padające z niej światło wskazywało mi bezpieczne, lecz nieco ośnieżone miejsca, na które mogłem postawić swoje stopy. Dźwięk przelewającej się w bukłaku wody oraz skrzypiąca w zaczepie silikonowa rurka, skutecznie przeszkadzały mi w nasłuchiwaniu odgłosów sowy oraz dzięcioła. Z rurką i bukłakiem jakoś się po chwili uporałem :)

Biegłem przed siebie. Na szlaku, co kilka chwil zmuszany byłem do zwalniania i szerokiego omijania lub przeskakiwania powalonych świerków. Ostatni orkan Fryderyka, który nieźle nastraszył całą Europę, zostawił również swoje piętno na szlakach Masywu Ślęży.

W trakcie biegu, kiedy wokół mnie zaczynało robić się coraz jaśniej, a ja cieszyłem moje oczy widokiem budzącej się do życia leśnej głuszy, zamyśliłem się tak bardzo, że pokręciłem szlaki...
Biegłem w górę i w dół, raz szlakiem czarnym, a później zielonym, żeby finalnie skończyć na żółtym i znaleźć na na upragnionym szczycie.

Moje mięśnie nóg dostały niezły wycisk! Przy podbiegu na sam szczyt, również i płuca zostały dobrze sprawdzone! Miałem wrażenie, że mroźne powietrze napełnia mój cały organizm w każdej cząstce. Myślałem, że moje uda i łydki zaraz się zapalą!
I w tym momencie pojawia się bezlitośnie paradoks biegania, który pewnie zrozumieją tylko Ci, którzy lubią biegowe wyprawy, a Ci którzy nie bardzo to czują, będą mieć problem ze zrozumieniem tych emocji, póki nie spróbują (szczerze zachęcam!) :) Jak można się tak zajeżdżać i męczyć (jak to mówi moja babcia)? Po co? W imię czego? Po co wstawać o 5:00 rano i biec w trupa pod górę w śniegu, przy minusowej temperaturze???
A no właśnie po to, żeby po tym całym wysiłku, stanąć na chwilę na szczycie góry, spojrzeć w dół, nacieszyć oczy przyjemnymi widokami okolicy, zjeść banana lub inny smakołyk i być szczęśliwym, a nawet dumnym, że po raz kolejny zrobiło się coś, o czym kiedyś mogło się tylko pomarzyć, albo coś, co nawet przez myśl kiedyś by Ci nie przeszło! Ot to cała filozofia i przepis na bycie szczęśliwym człowiekiem - robić to, co się lubi i kocha!!!

W drodze powrotnej zacząłem się nieco spieszyć, bo wiedziałem, że czas goni, a obiecałem w domu, że nie spędzę na górskim dreptaniu całego dnia. Wiedziałem też, że pewnie zaraz znowu gdzieś z trasy zbocze i będę musiał nadrabiać :) Tak też się stało! Zbiegłem nie z tej strony Ślęży niż powinienem, bo wciągnął mnie bardzo dobry zbieg w dół!

Na szczęście, w miarę sprawnie znalazłem się w miejscu w którym powinienem :) Kiedy ja kończyłem swoją wyprawę, inni dopiero parkowali swoje samochody i wyruszali marszem do góry. Na parkingu uciąłem sobie małą pogawędkę z Panami siedzącymi w budce zaraz przy parkingu. Pogratulowali mi, że byłem pierwszy na szlaku i śmiali się, że pewnie wbiegłem w 20 minut pod schronisko na szczycie:) Bardzo bym chciał Panowie, ale niestety do tego to jeszcze długa droga.
Choć czuję, że mój organizm coraz bardziej przyzwyczaja się do większych obciążeń i coraz mocniejszych treningów, to wiem i jestem tego świadomy, że jeszcze muszę dużo popracować nad sobą. Nad swoim sportowym charakterem oraz ciałem. Oczywiście nad wszystkim będę starał się sukcesywnie pracować, lecz jedna, najważniejsza rzecz zostanie zachowana - miłość do tego, co robię! Treningi takie jak ten, dają mi poczucie, że robię coś, co powinienem robić!
Czuję, że to jest to!

ZabieganyfitTATA


Komentarze

  1. Tak, w tym momencie gdy stajesz na szczycie, całe męki doświadczane w drodze na szczyt odchodzą w zapomnienie, a przychodzi uczucie ogromnej satysfakcji, zachwytu i ogólnego zadowolenia :D (uczucie nie zarezerwowane jedynie dla biegaczy;P)
    A uczucie bycia samotnym na szlaku, zwłaszcza w nocy, jest bezcenne!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty