7. Biega w poszukiwaniu św. Mikołaja...a raczej swojej głowy!


Długo zbierałem się do napisania tego posta... Odwlekałem w czasie opis moich przeżyć, uczuć i osiągniętego rezultatu w ostatnim oficjalnym starcie 2018 roku - 7. Biegu w poszukiwaniu św. Mikołaja w Prusicach. Dlaczego potrzebowałem ponad 3 tygodni na napisanie relacji z 5 km trasy biegu? Co sprawiło, że niemal z paniką w oczach, nieudolnie otwierałem laptopa bezpośrednio po biegu, aby na świeżo opisać wydarzenia?

Przegrana. Przegrana to stan, którego człowiek, a chyba szczególnie mężczyzna nie znosi... Ktoś może zapytać - co takiego przegrałeś skoro i tak nigdy nie walczysz o podium podczas zawodów?

O zwycięstwa ogólne nie walczę, bo znam swoje miejsce w szeregu i choć mocno wierzę to wiem, że do tego daleka droga, ale zwycięstwa dla siebie samego i swoich ambicji to już zupełnie co innego! Nie raz, nie dwa w swoich relacjach podkreślałem, że nawet mimo udziału w luźniejszych zawodach biegowych, moja ambicja nakazuje mi walczyć, aby urywać każdą sekundę, każde miejsce lub kilometr trasy. W biegu mikołajkowym w Prusicach było podobnie.

Na miejsce zawodów wybrałem się wspólnie z całą biegową ekipą, która motywuje mnie do działania i trenowania każdego dnia. Niestety, 1.grudnia nie czułem się zbyt dobrze... Przeciągająca się choroba moich dwóch córeczek, ogólnie zły nastrój oraz niepewność formy po roztrenowaniu, wpływały na mój brak humoru i adrenaliny przedstartowej oraz ogólnej fascynacji startem. Mówiąc krótko, już przed startem miałem myśli, że to nie będzie dobry bieg. Dokładając do tego cholernie złe warunki (oblodzona kostka brukowa, smog, niska temperatura) moje poczucie zwątpienia zwiększało się z każdą minutą.

Ekipa dzików


Starałem się myśleć, że będzie dobrze i w takim stanie stanąłem na starcie. Chwila pogawędki, kilka zdjęć, zbijanie piątek, rozgrzewka, w końcu ustawienie się w odpowiedniej odległości od tych najszybszych i...START! Ruszyła chmara biegaczy a ja wraz z nimi! Pierwszy kilometr wyszedł bardzo dobrze - tempo 3:50/km! Wow, pomyślałem! Tak to ja mogę biec! Może jednak nie będzie tak źle i coś tu nabiegam! Gnałem dalej. Nogi ślizgały się na kostce, ja zaczynałem dyszeć coraz mocniej, lecz biegnący ze mną bark w bark Bartek, dawał mi siłę na drugi i trzeci kilometr, które kolejno wyniosły 4:04 oraz 3:56. Na ostatnich dwóch kilometrach czułem, że to czego się obawiałem staję się rzeczywistością... Napełnieni super mocą biegacze, a wśród nich Asia z naszej ekipy, zaczynali mnie mijać, a ja zamiast przyspieszać zacząłem nabierać wody w usta... Tak przynajmniej mi się wydawało, bo tlenu z tego powietrza do moich płuc już więcej nie umiałem dostarczyć. Czwarty kilometr to czas 4:09. Piąty - decydujący zakończyłem z czasem 4:16 według mojego zegarka... Wpadłem na metę. Wiedziałem, że mojego ambitnego planu zejścia poniżej granicy 20 minut nie udało mi się osiągnąć. W tym momencie była to dla mnie wspomniana przegrana...

Kilka dobrych tygodni zajęło mi przemyślenie tego zdarzenia. Słowa moich biegowych przyjaciół pozwoliły mi w trakcie kolejnych wybieganych godzin odpowiedzieć na ważne pytania - po co marudzę?! Co takiego strasznego stało się na tym biegu, że cały nadzwyczajnie mocny rok został przekreślony rezultatem 20 minut i 21 sekund w biegu o długości 5 km, który tak czy inaczej jest moją oficjalną życiówką na tym dystansie?!

Ten czas był mi potrzebny, aby uzmysłowić sobie, że na pewne rzeczy trzeba niekiedy jeszcze trochę cierpliwie poczekać i że jeśli urwanie kilku sekund z każdego kilometra ma jeszcze trochę potrwać, to tyle pewnie musi potrwać, a trening który mnie do tego poprowadzi zostanie na pewno zrealizowany! Drugą ważną sprawą do której doszedłem, to wiara w siebie i docenienie samego siebie, bo przecież cały rok miałem rekordowy - przebiegłem dwa ultramaratony liczące ponad 100 km każdy, pobiłem wszystkie życiówki na każdej trasie (z wyjątkiem maratonu, którego nie było mi dane biec w tym roku), zrobiłem progres na siłowni i w przebytym rocznym kilometrażu!
W momencie, kiedy to wszystko podliczyłem, przeanalizowałem i przemyślałem, odzyskałem w wiarę w siebie, wyznaczyłem konkretne celę na 2019 rok i zobaczyłem, że cała praca którą wykonałem w ciągu ostatnich miesięcy nie poszła i nie idzie na marne, a osiągnięty życiowy wynik 20:21 w Prusicach to cały czas życiowy wynik i trzeba się z niego cieszyć, a nie narzekać, że można było lepiej! 😛



Jakie wnioski na przyszłość? Chyba proste:

  • Patrzeć na innych, ale tylko po to, aby być lepszym biegaczem, brać od nich wiedzę i naukę, ale samemu ciężko pracować, walczyć i wkładać serce w każdy dzień! 
  • Nie być narwanym, tylko z pokorą trenować i wyznaczać sobie przemyślane cele, zwłaszcza, kiedy w grę wchodzą życiówki. 
  • Nie porywać się na życiowe bieganie bez odpowiedniego treningu.
  • Zastanowić się przed wyjazdem na zawody, czy aby na pewno sytuacja rodzinna na to pozwala.


Rok 2019 zbliża się wielkimi krokami... Będzie ciekawie! 😊

ZabieganyfitTATA

Komentarze

Popularne posty