Bieg Tropem Wilczym/Dziesiątka Wroactiv 2019 - czyli o tym, jak szybko wróciłem na ziemię


Zima dobiega końca. Wraz z początkiem wiosny w moim kalendarzu pojawiły się szybsze i krótsze starty - 5 km we wrocławskiej edycji Biegu Tropem Wilczym oraz 10 km na 6. Dziesiątce Wroactiv. Intensywnie przepracowany okres zimowy oraz pomyślne udziały w dwóch dużych imprezach (Górski Zimowy Maraton Ślężański oraz Trójmiejski Ultra Track) napawały mnie nadzieją i zamiarem bicia rekordów życiowych na wspomnianych krótszych dystansach. Niestety, życie mocno zweryfikowało (po raz kolejny) moje zamiary i ostudziło moją (jak zawsze) gorącą głowę.

Bieg Tropem Wilczym 2019

Na Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych udałem się już trzeci raz z rzędu. W tym roku postanowiłem przebiec krótszy dystans niż dotychczas miałem to w zwyczaju, zapisałem się na 5 km z atestem.
Całe centrum dowodzenia zawodów oraz start i meta znajdowały się już tradycyjnie na płycie głównej Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu. Trasa prowadziła krętymi drogami (nie zawsze tylko asfaltowymi) wokół stadionu. Znając wcześniej trasę wiedziałem, że łatwo nie będzie pobiec poniżej zakładanych 20 minut na dystansie 5 km (moja obecna życiówka z Prusic to 20:21) jednak na bieg się zapisałem i mimo małych zakwasów po intensywnym tygodniu treningowym, pełny nadziei, zmotywowany i dodatkowo pobudzony wspólnie odśpiewanym hymnem, ruszyłem przed siebie, aby spełnić swoje pierwsze marzenie w tym sezonie!

Kilometry według zegarka


Bieg zacząłem mocno, bo przecież 5 km trzeba biec szybko... Gnałem ile sił w nogach. Pierwszy kilometr to czas 3:50, drugi 3:54, trzeci 3:58 według mojego zegarka. Dopiero na czwartym kilometrze zacząłem dyszeć jak mała lokomotywa i tempo mojego biegu na tym kilometrze spadło do 4:06. Myśl zbliżającej się mety dała mi dodatkową moc i piąty kilometr zaliczyłem w 3:59! TAK! Plan wykonany!!! Niestety nie do końca... Atestowana trasa była niestety nieco dłuższa (chyba około 200 metrów), tak więc na metę wpadłem z czasem 20:19, czyli 2 sekundy szybciej niż moja życiówka z grudnia 2018 roku, ale 20 sekund wolniej od mojego celu. Co by nie było, bieg według mojego zegarka wpadł poniżej 20 minut, natomiast oficjalny personal best uległ zmianie i to się finalnie liczy! Zająłem wysokie 19 miejsce w klasyfikacji OPEN (287 uczestników) - taki wynik pozwolił mi dalej z nadzieją wyczekiwać kolejnych szybkich zawodów!



6. Dziesiątka Wroactiv 2019

Po dwóch tygodniach nadszedł czas na kolejne szybkie ściganie. Tym razem 10 km na imprezie organizowanej przez fundację Wroactiv. Tutaj również postanowiłem wystartować już po raz trzeci. Mając w pamięci ubiegłoroczną edycję, gdzie udało mi się pozytywnie otworzyć sezon nowym PB z czasem 43:50, chciałem zmierzyć się ze swoim najlepszym dotychczas rezultatem na tym dystansie, czyli 42:14.

Plany na mocny i szybki bieg miałem przez całą zimę. Niemal wszystkie wymagające jednostki treningowe wykonywałem z myślą o tym starcie: interwały, szybkie 400 m na stadionie, dwa udziały we wrocławskim Parkrunie, start w Biegu Tropem Wilczym - to wszystko miało prowadzić do życiówki na Dziesiątce Wroactiv. Po cichu liczyłem także, że zbliżę się do magicznej granicy 40 minut. Niestety, jak człowiek sobie wszystko dobrze zaplanuje to musi się jednak liczyć z tym, że los prawdopodobnie te plany pozmienia.

Całotygodniowy stres w pracy, nasilający się z dnia na dzień katar alergiczny (tak, to ta sama przypadłość co w ubiegłym roku, kiedy prawię nie ukończyłem półmaratonu w Poznaniu), który w tym roku pojawił się bardzo szybko, mała ilość snu oraz (przede wszystkim) odrzucany w myślach stan ogólnego przemęczenia, doprowadziły do katastrofy na biegu głównym w ubiegłą sobotę 16. marca 2019 roku.

Kilometry według zegarka

Na starcie stanąłem po intensywnej rozgrzewce. Bardzo mocno wiało, ale byłem nastawiony na walkę, bo w końcu wiedziałem po co chcę biec! Równo o 13:00 ruszyliśmy! Pierwszy i drugi kilometr trasy to średnie tempo ok. 4:00/km, czyli tak jak zakładałem. Niestety od 3 km zaczęła dokuczać mi straszna boleść brzucha, a tak naprawdę kolka. Kolki nie miałem na zawodach już bardzo dawno, było to dla mnie nie lada zaskoczenie. Pomyślałem, że nieco zwolnię i na pewno za chwilę mi przejdzie... Minął trzeci kilometr w tempie 4:18, a kolka nie odpuszczała. Czułem, że tracę siły i że z nosa chce mi wyskoczyć mega wielki glut... Zacząłem odczuwać coraz większe zmęczenie, które z pewnością było pochodną zbyt szybkiego startu i wielu straconych sił na walkę z mocno wiejącym wiatrem. Nie miałem sił żeby przyspieszać. Myślałem tylko o tym, aby dalej zwalniać lub zatrzymać się i wrócić z powrotem na start. Było źle.

Z każdym krokiem zdawałem sobie sprawę, że obrany przed startem cel się oddala. W tych chwilach jedynym targetem jaki chciałem osiągnąć była meta... Choć nogi stawały się coraz cięższe i mimo mijających mnie kolejnych biegaczy i biegaczek, starałem się przeć do przodu. Kilometry mijały w mozolnym tempie. Na szczęście na horyzoncie ujrzałem Stadion Miejski, a to oznaczało, że meta jest już niedaleko. Po kilku chwilach, wycieńczony jak po długim ultra, przekroczyłem metę z czasem 45:09, zajmując tym samym 419 miejsce w klasyfikacji OPEN (1033 zawodników).


Biegacz po biegu mądry

Co mnie zawiodło? Co spowodowało, że nie osiągnąłem satysfakcjonującego mnie rezultatu na Wroactiv? Dziś już wiem, że podszedłem do tematu zbyt poważnie i rozpocząłem zbyt szybko te zawody. Nie brałem pod uwagę mojego ogólnego stanu organizmu, który w tym dniu był naprawdę w opłakanym stanie. Dyspozycja dnia była na najniższym możliwym poziomie. Dodatkowo, przeholowałem z mocnymi akcentami przed biegiem. Skupiłem się tylko i wyłącznie na biciu wyniku, nie brałem pod uwagę żadnego innego scenariusza. Dziś już wiem, że to błąd. 

Do kolejnego startu w półmaratonie w Sobótce podchodzę z luźniejszym nastawieniem. Wiem, że jestem w stanie pobiec szybko, ale nie mogę zajeżdżać swojego organizmu do ostatnich chwil przed zawodami. Stawiam od tego momentu na wolne wybiegania i przede wszystkim regenerację. Tutaj będę szukał klucza do sukcesu. Końcowy rezultat nie może stawać na drodze prowadzącej do czerpania radości z mojej ukochanej pasji! Bieganie uczy mnie wielu przedziwnych i różnorakich  mechanizmów każdego dnia, tygodnia i miesiąca, a każde zawody przynoszą mi nowe doświadczenia! Porażki należy traktować jako nawóz pod przyszłe powodzenia, dlatego dziś spokojnie spoglądam w przyszłość i będę walczył o swoje marzenia! Niech moja pazerność biegania na wynik będzie dla Was przestrogą - biegajmy, ale przede wszystkim dobrze się bawmy! Walczmy, ale nie rozpaczajmy, kiedy coś nie do końca pójdzie po naszej myśli! Mądrze trenujmy, cieszmy się pasją i zdobywajmy najwyższe trofea w zgodzie ze samym sobą!

Biegniemy dalej? 😊

ZabieganyfitTATA






Komentarze

Popularne posty