37. PKO Wrocław Maraton - asfaltowa przygoda



Po Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich automatycznie i z niezwykłą lekkością przeszedłem do dalszych treningów i przygotowań do biegowych wyzwań, które ustawiłem sobie na końcową część sezonu 2019.  Kolejnym, mini projektem był Maraton Wrocławski #misjamaraton, tak więc sierpień minął bardzo szybko i w całości poświęcony został przygotowaniom maratońskim.

W ciągu ostatniego miesiąca wakacji, udało mi się osiągnąć najlepszy rezultat w ilości przebiegniętych kilometrów - wyszło ich 410! Osobiście czuję, że mój organizm jest w stanie wybiegać spokojnie 500 km w miesiącu, ale na pewno na niższych tempach i na treningach o mniejszej intensywności. Sierpniowy przebieg był maksymalnym jaki mogę na chwilę obecną zafundować mojemu ciału, przy tak wysokich (jak na mnie) tempach i intensywności. 

Wrocław Maraton - więcej niż tylko zwykłe zawody

Mój udział w Maratonie Wrocławskim jest swego rodzaju tradycją - to tu debiutowałem trzy lata temu na królewskim dystansie i to tu chciałem przebiec swój pierwszy maraton, kiedy rodziła się moja pierwsza córka. Po przerwie w 2018 roku postanowiłem zmierzyć się jeszcze raz z tym rozgrzanym, wrocławskim asfaltem i urwać ze słabego rekordu życiowego jak najwięcej minut! Jak się okazało na kilka dni przed startem, Maraton Wrocławski po raz ostatni startował w obecnej formule (start i meta na Stadionie Olimpijskim, trasa biegu po centrum Wrocławia) - w przyszłym roku, start Maratonu Wrocławskiego ma odbyć się np. w Siechnicach, Kątach Wrocławskich lub w jeszcze innym, podwrocławskim mieście. Czy to fajne? Czy to złe? Nie wiem, niech każdy sobie sam na to odpowie. 

Pakiet startowy odebrany wraz z rodzinką <3

37. PKO Wrocław Maraton 

Prognozy pogody były optymistyczne na dzień startu (15.09.2019) - maksymalnie 24 stopnie, przyjemne słoneczko - radością i nadzieją napełniały mnie takie informacje na kilka dni przed maratonem. Niestety, los z jednej strony kokieteryjnie uśmiechał się do mnie, z drugiej jednak, pokazywał mi brzydki język i długi, środkowy palec prawej dłoni - starsza córka, po debiucie w przedszkolu zanotowała pierwszą chorobę, którą ekspresowo przeniosła na pozostałą cześć rodziny (czytaj MNIE oraz moją młodszą córkę, mama o dziwo się nie złamała!😝). Infekcja przybrała klasyczną formę: najpierw ból gardła, później katar, gorączka i kaszel - po zawodach. W dniu startu czułem się zgoła lepiej, ponieważ przespałem całą noc i katar nieco zmalał. Postanowiłem wystartować. Wiedziałem, że zakładanego planu złamania granicy 3:30 w maratonie mogę nie osiągnąć, ale chciałem spróbować, mimo nie najlepszej dyspozycji. 

Niedzielny poranek i przyjemny chłodek.


Na Stadion Olimpijski wybrałem się już przed godziną 7:00 rano, aby uniknąć zbędnych problemów komunikacyjnych. Cierpliwie w samochodzie wyczekiwałem startu: nawadniałem się do ostatnich chwil, przygotowywałem żele energetyczne, koszulkę, numer startowy. Cały czas byłem w kontakcie z moją żoną, która miała pojawić się na mecie maratonu. Swoją drogą, dużo nie brakowało, a moje powitanie na mecie nie doszłoby do skutku... Wiecie jak w niedzielę niehandlową i w dodatku maratońską, kiedy całe miasto jest zablokowane, trudno jest kupić jakiekolwiek pampersy dla dziecka? 😂 Ja, albo bardziej moja żona, możemy Wam powiedzieć - bardzo trudno! 😅 W sobotniej walce z glutami, inhalacjami, chorobami dzieci itd., nie zaopatrzyliśmy się w żadne pampki! Na szczęście, na metę żona dojechała (dzięki Ci młoda, że dużo dwójek nie było z rana 😝) a pieluszki kupiliśmy w drodze powrotnej do domu w Żabce na placu Dominikańskim - polecam! 😋

Wracając do maratonu, start było godzinie 9:00. Zwarty, rozgrzany i gotowy stałem w strefie startowej - spotkałem tam Pawła i Wojtka, którzy jak zawsze byli dobrze przygotowani! Po rozmowie i szybkich piątkach, ruszyliśmy! Plan na ten maraton był prosty - przez trzydzieści kilometrów utrzymywać żwawe tempo i na czwartej dyszce nieco przyspieszyć, aby skończyć z czasem między 3:19 a 3:30. Miesiąc ostatnich przygotowań dał mi poczucie komfortu, że jestem w stanie wybiegać taki wynik - jedyną niewiadomą był wspominany stan zdrowia, bo niby jak biegłem to mi nic nie było, ale podświadomie czułem, że może mi gdzieś po 30 km prąd w nogach odciąć...

Pierwsza dycha wyszła według założeń - średnia 4:52/km. Druga dycha 4:50/km. Trzecia dycha również 4:50/km. Niestety od 29 km zaczynałem odczuwać zmęczenie w mięśniach. Płuca i głowa pracowały bez zarzutu, natomiast nogi zaczynały być co raz cięższe... Jadłem i piłem w trakcie całego maratonu: żele energetyczne co 7 km, woda na każdym punkcie. Nic to nie dało, bo z każdym kilometrem zamiast przyspieszać, opadałem z sił. Docierało do mnie, że prawdopodobnie za mocno zacząłem z tym przeziębieniem i walka o plan maksimum się nie powiedzie. Moja głowa bez większych problemów przyjęła te wiadomości - pozostało walczyć o jak najlepszy czas na mecie, nie myśląc już o założonych wcześniej, czasowych ramach. 

Kilka chwil po przekroczeniu mety <3
Biegłem w co raz większym słońcu. Wielu biegaczy zaczęło mnie wyprzedzać, bo po prostu skurcze w nogach skutecznie uniemożliwiały mi żwawy bieg. Na 39 km musiałem przystanąć, tak wielkie męczarnie mnie tam dopadły... Na szczęście skurcze odpuściły i ze średnim tempem 5:20/km dobiegłem do mety! 

Wbiegając na Stadion Olimpijski olśniło mnie, bo z tłumu kibicujących ludzi, usłyszałem głos mojej kochanej żony, której udało się dojechać na metę! Bardzo mnie to ucieszyło! Ucieszyło mnie to bardziej niż nowe, poprawione o równe 30 minut PB, które od niedzieli 15.września 2019 roku wynosi 3:48:05! 😊


Myśli o pampersach nieustannie krążyły w głowie :)

Podsumowanie

Podsumowując całe zawody mogę stwierdzić krótko i stanowczo - trener miał rację, że w przeziębieniu będzie mi trudno osiągnąć zamierzony, wymagający cel. Niemniej jednak, za jakiś czas wrócę na maratoński asfalt i wyrównam rachunki z tym dystansem! Kiedy? Tego jeszcze nie wiem... Wiele jest czynników, które skutecznie odciągają mnie od długodystansowego asfaltu. Zdecydowanie wolę biegać w górach, zdecydowanie wolę biegać ultramaratony, zdecydowanie wolę finiszować, kiedy towarzyszą mi najbliżsi! W górach jest wszystko, co kocham: cisza, spokój, natura, widoki, podbiegi, zbiegi, kamienie, błoto, nie do opisania atmosfera.

Kolejny przystanek to szybka asfaltowa dycha we Wrocławiu, podczas Biegu Uniwersytetu Medycznego - mam nadzieję, że poprawię czas z ubiegłego roku. Po tych zawodach biegam już tylko lasy i góry przez najbliższy czas... 💛

Po marzenia! 

#WAWRZYNTEAM🍊

Zabieganyfittata


Komentarze

Popularne posty