Górski Zimowy Maraton Ślężański 2020



Pierwszy start w roku to oczywiście Ślęża. W ubiegłym sezonie debiutowałem na Ślężańskiej Górze na dystansie górskiego maratonu (+/- 1130 m), więc i w tym roku postanowiłem wziąć udział w przepięknie zorganizowanej imprezie, w moim ulubionym miejscu treningowym.

GZMS - założenia

Podobnie jak w roku 2019, start maratonu odbył się o godzinie 09:00. Pogoda tego dnia na Ślęży była bardziej wiosenna niż zimowa, większość biegaczy i biegaczek (w tym ja) na starcie zameldowało się w odzieży "na krótko". 

Na czele stawki pojawiły się takie nazwiska jak Pavel Brydl czy Rafał Kot. Ja, czując się dość dobrze przygotowanym do startu, stanąłem dwa rzędy za faworytami. Z poprzedniego roku pamiętałem, że początek biegu jest dość wymagający z powodu zdradliwego podbiegu, który tak naprawdę zaczyna się na starcie i kończy na "skałkach" czyli gdzieś na 7-8 km trasy - nieduże nachylenie terenu, a startowa adrenalina oraz pęd innych biegaczy potrafi porządnie zakwasić uda już na starcie! Jednak wbrew ubiegłorocznemu doświadczeniu postanowiłem, że pierwsze 10 km aż do szczytu Ślęży pobiegnę mocno, a potem będę starał się utrzymać jak najlepsze tempo do samej mety, ponieważ cel był jeden - poprawić czas z poprzedniego roku → 4:36:26 oraz spełnić obietnicę daną trenerowi i żonie → złamać 4 godziny!


GZMS - przebieg


Kilka chwil przemyśleń, kilka poprzybijanych piątek tuż przed godziną 09:00 ze znajomymi i spiker Dawid Gajlusz wraz z dyrektorem biegu Grześkiem Krupą dali sygnał do rozpoczęcia naszej maratońskiej rywalizacji! 

Godzina 09:00, ruszyliśmy! Na samym początku wyprzedziłem kilku biegaczy, którzy byli na starcie przede mną. Starałem się biec równo i mocno ciągnąć do góry. Utrzymałem głęboki oddech oraz stale obserwowałem początek stawki, gdyż Panowie wyrwali do przodu aż miło było patrzeć! 

Po 5-6 km wyprzedziło mnie kilku biegowych śmiałków - ja utrzymywałem wciąż podobne tempo, natomiast zauważalny był dla mnie fakt, że inni sam początek potraktowali "na spokojnie". Wiedziałem, że zajmuję dobrą pozycję, więc biegłem swoje aż do Drogi pod Skałami. Na skałach było bardzo ślisko. Trzeba było bardzo uważać żeby się nie przewrócić. Szedłem w tych miejscach, gdzie praktycznie bieg nie był możliwy. Tutaj również przepuściłem kilku współzawodników do przodu, aby nie blokować szybszych od siebie. 

Na 9-10 km wspinałem się na szczyt Ślęży. Średnie tempo spadało, natomiast w mojej opinii było wciąż dobre. Spokojnie dreptałem na wietrzny szczyt, by jak najszybciej zacząć mój ulubiony zbieg do Przełęczy Tąpadła. W tym miejscu zanotowałem najszybszy kilometr pokonany w czasie 03:48, a mimo wszystko znalazło się kilka osób, które dosłownie frunęły w dół i mijały mnie niczym wyczynowe bolidy formuły jeden! Na Przełęczy znajdował się pierwszy punkt żywieniowy - zjadłem kilka kostek czekolady i pobiegłem dalej. 



Do półmetka rywalizacji biegłem dość żwawo - starałem się utrzymywać tempo, które w ogólnym rozrachunku pozwoliłoby mi ukończyć półmaraton poniżej 2h, a całą rywalizację poniżej 4h.

Kiedy na drugim punkcie żywieniowym (Dom Turysty pod Wieżycą) zjadłem znowu trochę czekolady oraz napiłem się coli wiedziałem, że następne 3 km będą wymagające - podejście na Wieżycę. Tak jak myślałem, tak było. Nogi nieco odmawiały współpracy, biegacze których wyprzedziłem na punkcie, w większości wyprzedzili mnie ponownie na tym odcinku. Czekałem na wypłaszczenie i przejście do swobodnego biegu. 

Po przetrwaniu morderczego podejścia, delektowałem się kilometrami i luźnym crossowym biegiem aż do 36 km, gdzie zaliczyłem mały kryzys energetyczny - musiałem przejść do marszu, aby zjeść kolejny żel oraz wypić shot magnezowy. Po kilku chwilach znów wróciłem do rywalizacji i udało mi się nawet zebrać do mocniejszych odcinków, na których wyprzedziłem 2-3 biegaczy. 



Będąc na 42 kilometrze praktycznie pogodziłem się z myślą, że raczej nie uda mi się zameldować na mecie z czasem niższym niż 4h. Wciąż tylko kalkulowałem i wychodziło mi, że zabraknie mi kilku minut... Czerwony szlak wiódł ku górze, a nogi były już coraz cięższe. Czułem jak palą mnie mięśnie i w momencie kiedy dotarłem do wypłaszczenia na ok. 1 km przed metą, złapały mnie skurcze w obu udach. Mimo bólu, zerwałem się do biegu i ze skurczami pokonywałem ostatnie metry. Minąłem jeszcze jednego biegacza, który miał tę samą przypadłość co ja, lecz w jego przypadku ból powalił go ziemię - mijając tego biedaka zapytałem, czy potrzebna jest jakaś pomoc, stanowczo jednak opowiedział, że już się podnosi i zmierza do mety (mocny chłop!). 

Ostatnie metry przed metą pokonałem w ogromnym bólu. Od dłuższego czasu słyszałem Dawida, który przez mikrofon oznajmiał fakt finiszu kolejnych zawodników. Tak bardzo chciałem, żeby wykrzyczał już moje imię lub nazwisko...

Przyspieszałem widząc metę, zadaję decydujący cios, stawiam wszystko na jedną kartę! Kalkulacja w głowie wciąż trwa mimo, że momentami brakowało mi przekonania, że dowiozę zakładany wynik do mety! Jest meta! Wpadłem na nią i rzuciłem się na glebę, aby wykonać 10 pompek w geście triumfu! Kiedy podniosłem wzrok widziałem ludzi, którzy na mnie patrzyli ze zdumieniem, ale i również z dużym zdziwieniem, coś w stylu - co ten gość robi po 43 km?! W tym momencie mało mnie interesowało co dzieje się dookoła - podniosłem się z ziemi, otrzymałem medal na szyję i zobaczyłem wynik! Upragnione 03:59:50



Wiara czyni cuda

Na ZGMS udało mi się osiągnąć wynik, który według mojego trenera był w moim zasięgu i w pełni odzwierciedla mój obecny biegowy stan. Za linią mety stwierdziłem, że faktycznie trener miał rację - stać mnie na dużo, bo pracuję na swoją formę każdego dnia i wystarczy tylko czasem zaryzykować i uwierzyć w dobry rezultat, a ten rezultat zostanie osiągnięty.  

Tak więc... Ja wierzę, Wy też próbujcie, zawsze! 😊

Zabieganyfittata


Komentarze

Popularne posty