Ultra Park Weekend 2021 - 308 km 206 m w Biegu 48H!


Nie ma co gadać - blogowanie w ostatnich miesiąc siadło totalnie. Nie ukrywam, że zatraciłem potrzebę skrzętnego opisywania każdego aspektu mojego biegowego życia. Co było tego przyczyną? Tak naprawdę to nie wiem, ale wydaję mi się, że po zeszłorocznym debiucie w biegi 48-godzinnym narzuciłem sobie jakąś podświadomą "presję", która w połączeniu z nieodpowiednią (zbyt krótką) regeneracją między zawodami (tak, nie posłuchałem trenera i wystartowałem na własną rękę...) przełożyła się np. na nie ukończenie Ultra Kotliny (130KM) w październiku ubiegłego roku a to z kolei wpłynęło na moją psychikę destrukcyjnie. Początek nowego roku był obiecujący - start w kwietniu na krótkim dystansie w Sztafecie Górskiej dawał znaki, że przygotowania idą znowu dobrym kierunku i czerwcowa Sudecka Setka pójdzie mi gładko - niestety, tak nie było. Odezwały się ponownie problemy zdrowotne, dokładniej mówiąc, znowu po 8 godzinach biegu dopadał mnie uporczywy ból śródstopia. Niepowodzenie (kolejne już) na Sudeckiej Setce dało mi do zrozumienia, że muszę udać się do specjalistów, aby zrobić coś, co pozwoli mi biegać w komforcie długie dystanse. Udałem się do podologa, fizjoterapeuty i ortopedy. Zacząłem wykonywać regularne i żmudne ćwiczenia na wzmocnienie mięśni stóp, skracałem kilometraż miesięczny (w zasadzie to biegałem kiedy miałem czas i ochotę), więcej trenowałem siłowo, dużo się rozciągałem i rolowałem, zacząłem dbać o sen, zacząłem używać wkładek ortopedycznych... Te wszystkie sprawy, zajścia i aktywności wpłynęły na mnie mocno - przeszedłem od etapu, gdzie każdy trening uporczywie opisywałem na swoich social mediach a kończyłem (teraz) na etapie, że na kolejne biegowe wyzwanie udałem się w zupełnej ciszy, bez pompowania balona na Instagramie jaki to wynik padnie w Biegu 48-godzinnym, jak to super jestem przygotowany itd. - nie robiłem tego, aby znowu się nie rozczarować.


A jednak ULTRA PARK WEEKEND

Tegoroczne przygotowania formy koncentrowały się na powrocie do Szklarskiej Poręby w październiku tego roku - chciałem tam powrócić i ukończyć to, co nie udało się w 2020 roku, ALE... po drodze pojawiła się wspominana już Sudecka Setka, która przybiła mnie totalnie. Całe ostatnie dwa miesiące skupiłem się tylko i wyłącznie na sprawach związanych z moimi stopami, na regeneracji, treningu siłowym i mniejszym kilometrażu. Po tym wszystkim postanowiłem zaryzykować i w totalnej ciszy pojechać do Pabianic, aby wziąć ponownie udział w Pucharze Polski w biegu 48-godzinnym. 



Ultra Park to wspaniała impreza! Kto był ten wie o czym mówię - wspaniali organizatorzy (Piotr i Piotr), całe Stowarzyszenie O co Biega Pabianice, wszyscy wolontariusze, a do tego wspaniali biegacze oraz biegaczki tworzą atmosferę nie do opisania. Jest to bez wątpienia święto biegania w centrum Polski! I dlatego właśnie tam pojechałem. 

308 km 206 m

Do Pabianic pojechaliśmy z Mateuszem oczywiście w piątek bezpośrednio po pracy. Nasze auto było załadowane po sam dach wszystkimi rzeczami, które w tak długich zawodach są niezbędne: np. namiot, karimata, leżak, krzesło, stół, namiot chroniący przed słońcem oraz mnóstwo innych rzeczy o które logistycznie trzeba zadbać prędzej! Około godziny 16:00 byliśmy na miejscu, rozbiliśmy naszą bazą w strefie suportu i o 18:30 ruszyłem walczyć przez 48 godzin na 1720 metrowej, asfaltowej pętli. 



Plan na bieg miałem prosty - chciałem osiągnąć dystans 300 km. Oczywiście, sam start był dla mnie zagadką, nie wiedziałem czy moje stopy znowu nie odmówią posłuszeństwa po 8 godzinach biegu, dlatego do ok. 80 km biegłem uważnie i można powiedzieć, że wyczekiwałem najgorszego. Na szczęście po 8 godzinach stopy spisywały się dobrze, więc nieco się uspokoiłem i wiedziałem, że w tych zawodach raczej nic mnie nie zatrzyma. 



W ciągu pierwszych 12 godzin chciałem osiągnąć dystans 100 km - udało się to zrobić w ok. 11h22min - tutaj nie pokrzyżowała tych planów nawet pogoda (w nocy było bardzo zimno ok. 6 stopni Celsjusza) oraz wszechogarniające mój brzuch i klatkę piersiową kolki (prawdopodobnie od gazowanego picia i niskiej temperatury odczuwałem przez ok. 100 km ból przy każdym wdechu).



W ciągu kolejnych 12 godzin chciałem dołożyć kolejne 80 km - to również się udało. Te kilometry były nabijane głównie za dnia, więc komfort biegu był znacznie lepszy. Oczywiście zaczynały już porządnie boleć nogi, bo im dalej tym dla nóg trudniej... Niestety, lewy piszczel i kostka zaczęły puchnąć - do końca zawodów wraz z suportem i zespołem medycznym mroziliśmy i opatrywaliśmy tę "przypadłość".



W ciągu drugiej doby chciałem łącznie przebiec minimum 120 km i to też się udało, choć łatwo nie było. Kryzy pojawiały się i znikały, nogi bolały raz mniej, raz mocniej. Sen zaczął doskwierać, więc w końcu na godzinkę udałem się na leżak... Nieprzerwanie liczyłem okrążenia i sprawdzałem czy jestem w moim założonym targecie. Co ciekawe, praktycznie całkowicie odpuściłem sobie sprawdzanie na jakiej pozycji jestem - w biegu 48-godzinnym było ośmiu pretendentów do poprawy rekordu polski na tym dystansie, więc od razu przyjąłem założenie, że pierwsza dziesiątka może być poza moim zasięgiem... Na szczęście mój upór i chęć walki do samego końca, skupienie na pętlach, wyłączenie neuronów odpowiadających za odczuwanie bólu, praca Mateusza w suporcie, wspaniali kibice w Pabianicach oraz wsparcie ukochanej żony spowodowało, że udało mi się nabiegać niewyobrażalny dla mnie wynik 308 km 206 m, co przełożyło się na zajęcie 5 miejsca OPEN!!! Coś niesamowitego dla mnie! Moje marzenia się spełniły, jestem szczęśliwy, że dopiąłem swego! 😃



Podsumowanie


"Trenuj w ciszy, niech wyniki zrobią hałas" to powiedzenie zaczęło mi się podobać, na serio działa! 

SPEŁNIAJCIE SWOJE MARZENIA! ZAWSZE! Nawet jak są trudne do realizacji. Często po kilku porażkach zaczyna świecić Słońce, tylko trzeba w to wierzyć i robić wszystko, aby to słoneczko zaświeciło! 😉

Pozdrowionka dla wszystkich! 

Zabieganyfittata

Fotograf główny: Mateusz Marcinek 📷
Fotograf: Jacek Kozieł

Komentarze

Popularne posty